M O D L I T W A

Twoje światło w Fatimie

piątek, 11 kwietnia 2014

Wielkie Polki: Zofia Kossak

Galernicy z Kornwalii. „Dlaczego wyjeżdżacie, mogąc do śmierci pozostawać tutaj?. Nie odpowiadali…”


zofia-kossak-szczucka1 
„Czy jeszcze nas gdzieś los pogna w warunki może trudniejsze od farmerskich? Bóg to jeden wie i na Jego wolę zgadzamy się z góry” pisała Zofia Kossak w roku 1957 do znajomego, w kilka miesięcy po powrocie do kraju. Zgodliwie, ale nie bezradnie, bo i przyjęcie na siebie przez Kossaków (okazało się, że był to czas dziesięciu lat) roli farmerskiej na angielskiej prowincji, było efektem akceptacji Jego woli, ale nie osobistej bierności wobec losu. Chcieli być samodzielnymi, wolnymi w każdym aspekcie swego bytu, także i finansowym. On – były oficer zawodowy, ona pisarka, jedna z ważniejszych w polskiej literaturze. Owszem, nazywano ich rolnikami, wszak oni, osobiście szybko zaczęli nazywać siebie galernikami.
Dziś widać, iż nie był to czas stracony. Pisarka jednak potrafiła połączyć trud pracy fizycznej z pisaniem (niewątpliwie wspomagał ją w tym mąż), stworzyła kilka ważnych dla swego dorobku, pozycji. Np. w 1952 wychodzi w Londynie jej powieść „Przymierze”. Zarobek umożliwia dokonanie remontu ich angielskiego, chłopskiego domu. W tych latach spędzonych w Kornwalii stworzyła jeszcze kilka innych istotnych pozycji: „Oblicze Matki”, „Rok Polski”, także pierwszy tom „Dziedzictwa”.
A jednocześnie rodziła się książka, którą dzisiaj mogę omawiać. Rodziła się z doświadczeń, a nie świadomego artystycznego zamysłu, jak cała pozostała twórczość Zofii Kossak. Pisać ją zaczęła dopiero po powrocie do Polski, nie szło jej łatwo, ostatecznie uznała ją za skończoną w 1962, wtedy też podjęła działania o edycję. „Wspomnienia” wyszły jednak dopiero w 2007, po ponad czterdziestu pięciu latach. Jestem zresztą pewien, iż wcześniej, w PRL, wyjść nie mogły! I to pomimo doskonałego, krytycznego opisu udręki życia dnia codziennego wiedzionego w kraju kapitalistycznym!
A wyjść nie mogły bo i za wiele jest w nich optymizmu, witalności życia. Za wiele jak na tolerancję komunistów, którzy ideowo kochają brud, pesymizm, przegranie (ktoś tym dotknięty bardzo łatwo poddaje się opiece np. państwa, a o to chodzi wszelkiej maści socjalistom)… Ale, co było niewątpliwie dla cenzorów najważniejsze: za dużo jest w tych wspomnieniach ukazania siły, jaką daje autorce – w walce ze złem, przeciwnościami – wiara katolicka. Daje jej osobiście, jej najbliższym, ale i polskiej społeczności emigracyjnej.
Zygmunt Szatkowski, muzeumkossak.pl
Zygmunt Szatkowski, muzeumkossak.pl
Kossak opisuje nie tylko Polaków, nas tam była garstka, i mało autentyczna w swej profesji rolniczej. Istotnymi bohaterami wspomnień są sąsiedzi, a więc Anglicy. Plus zwierzęta, ale i pogoda; ciężki, zimny i wietrzny klimat. Na sąsiadów pisarka często patrzy z przerażeniem, nie pojmuje ich obojętności na politykę, nie pojmuje ich świętej wiary w słowo wyczytane, np. w lokalnym tygodniku. Zaskakuje ją ciągle bezkrytyczny kult wszystkiego, co brytyjskie. Mrozi ją ich obojętność na drugiego człowieka. Podziwia pracowitość kobiet, współczuje skromności życia towarzyskiego. Nie rozumie antysmakowej konsekwencji kuchni angielskiej; buntuje się wobec ich niechęci dla kwaśnego mleka, białego sera, bryndzy. Przeraża zimno, te dosłowne:
„Prawdziwy Brytyjczyk gardzi ogrzewaniem centralnym, ba gardzi piecem.”
Jedynie kominki, a z tego ciepła tyle co… Natomiast, jak sami przyznają, dzięki kominkom mają… w co patrzeć wieczorami!
Kossak nie unika kontaktów z sąsiadami. Nie unika także lokalnego pastora. Niewątpliwie swymi osądami mocno go bulwersując, ale i on nie omija ich progów. Za którąś wizytą, pastor zaatakował Kościół katolicki za włoski monopol na Papieża:
„wy, Polacy, tacy katolicy, mieliście, choć jednego papieża Waszej narodowości?”.
Kossak, jak zawsze optymistka, spokojnie stwierdziła:
„mamy czas, doczekamy się…”
Dom ich odwiedza także ksiądz katolicki, ten Anglik jest także optymistą, zapowiada szybki powrót Anglii do katolicyzmu.
Poza tym ciężkie, codzienne życie. Np. walka ze ślimakami, plagą upraw. Albo z wodą, która nie czeka w studni, tak jak w Polsce, do kilkunastu stopni mrozu by zamarznąć; tu wystarczy jej kilka stopni i już jest problem. Przyjemności życia to np. konkursy owczarków popisujących się swoimi możliwościami wobec stada owiec. A dobre ułożenie takich psów to tradycja wielopokoleniowa. Bo tam wszystko jest wielopokoleniowe, niewzruszone wojnami, odrzutowcami. Uważny czytelnik zauważy, iż wydawca opatrzył książkę mówiącą o czasie przełomu lat 40. i 50. zdjęciami prawie, że dzisiejszymi, bo z 1998. Czytelnik nie ma obaw – tam się nic nie zmieniło, jedynie ludzie się postarzeli, i nowe marki aut się pokazały. Ale domostwa, kamieniczki stały tam gdzie stały od XIV, XV wieku. I te same drogi prowadzą do miasteczek, kościołów.
„Kontrasty: na niebie pod pędzonym wiatrem obłokiem leciał odrzutowiec, pisząc swe białe meandry, a na ziemi, droga wijącą się pomiędzy żywopłotami, człapał stary ciężki koń, Old Prince Marxa, ciągnący staroświecką dwukółkę o liniach niewiele odbiegających od wozów bojowych, na jakich Brytowie gromili niegdyś legiony cezarów”.

Swiat-jednak-jest-normalny_Grzegorz-Eberhardt,images_big,3,978-83-7785-258-3 
Z. Kossak tej niezmienności nie ocenia, ona ją stwierdza. I opisuje, wspaniale opisuje. Ta nie za gruba książka daje nam nieznany dotąd w przenikliwości opis tamtejszych, prowincjonalnych ludzi, ich poglądów, ich życia codziennego. A jednocześnie, jak nigdy dotąd Kossak jest tak blisko zwierząt, ich zdychaniu, ich narodzinom. Farmerzy (jak pisze o sobie i mężu, mocno ironicznie, autorka) potrafią, o ile nie rozmawiać, to co najmniej rozumieć, i uznawać w nich całkiem inteligentne istoty. Tak np. ocenia farmerka indora, który kiedyś przyleciał do kuchni z głośnym wrzaskiem. Gdy zaintrygowana poszła za nim okazało się, iż gęś wsadziła łeb między pręty i była już bliska uduszeniu. Już tak mądrymi nie były owce, które w identycznej sytuacji pozwoliły swej koleżance zdechnąć. No i psy, koty – każde zwierzę o innej indywidualności. Już nie mówiąc o inteligencji krów, dla której farmerzy nie mają słów uznania. Ale też o dramatach emigranckich, np. żony Angielki zakazujące polskim mężom czytać polską prasę, książki. No, ale to już notacja ze świata ludzi, natomiast krowy to…
Kossak nie pisze o tym wprost, ale w książce wyraźnie wyczuwalny jest ciągły dystans do miejsca, środowiska pobytu. Ona tam nie chciała zostać na zawsze, ona tam tylko była. Godnie, uczciwie, na swoim i o swoje wartości dbając. Przecież, gdy tylko nadszedł moment, w którym oboje uznali za możliwe, gdy dojrzeli pierwsze symptomy zmian w PRL… Decyzję podejmują w roku 1957. Sąsiedzi pytali:
„Dlaczego wyjeżdżacie, mogąc do śmierci pozostawać tutaj?”.
Nie odpowiadali…

Grzegorz Eberhardt
Źródło: Grzegorz Eberhardt, Świat jednak jest normalny, Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz