M O D L I T W A

Twoje światło w Fatimie

wtorek, 29 października 2013

Uciec z Matrixa

dodano: 06.08.13 - 21:19     Czytano: [129]
Uciec z Matrixa – zbudować Arkę
– trzy kroki jakie należy podjąć



Jeżeli ktoś rozumie już, że coś jest nie tak, to następnym nasuwającym się krokiem jest realizacja czegoś, co zmieni ten stan rzeczy.

Nie jest to wcale takie proste. A jednak przejście do konkretnych działań jako naturalna konsekwencja takiej konstatacji, ma podstawowe znaczenie. Bez nich nasza pierwotna idea stopniowo wyblaknie i stanie się jałowa.

Sposobem na rozwinięcie naszej świadomości i gotowości do działania jest jednoczenie się lub przynależność do grupy jednostek, które podzielają nasz pogląd na to, jak powinno wyglądać codzienne życie. Życie takie by zaspokajało zarówno nasze twórcze aspiracje jak i praktyczne potrzeby. Jeżeli nie możemy tego zrobić, to nie możemy być w pełni ludźmi. A nie być w pełni człowiekiem oznacza, że nigdy nie dane nam będzie poczucie samospełnienia.

Pojawia się od razu pytanie; w jaki sposób znaleźć takie pokrewne dusze. Odpowiedź brzmi: albo już je znasz albo potrafisz intuicyjnie rozpoznać tych, którzy nadają na tych samych falach. I nie zapominajmy: jeżeli prosimy o coś czego naprawdę chcemy, to możemy liczyć na interwencję sił wyższych, które w takiej sytuacji na pewno przyjdą nam z pomocą.

Następnym pytaniem jest: Czy dam radę?

Każdy może dać radę. Jednak zależy to od siły emocji i stopnia niezgody na dalszą, dysfunkcjonalną egzystencję w ramach Matrixa. To w tym momencie nie da się dalej iść na kompromis pomiędzy świadomością i przebudzeniem dotyczącym tego, że coś jest nie tak, a dalszym życiem tak jakby wszystko było w porządku.

Tak naprawdę dobrze wiemy, że niemal każde działanie, jakie podejmujemy, oznacza wspieranie sposobu życia, w który już nie wierzymy, a także współudział w nasilającej się szybko zagładzie Ziemi. Czy w takiej sytuacji mamy jakikolwiek wybór?

Najtrudniejszy jest trzeci krok. Zawiera on w sobie bardzo praktyczne przemyślenia dotyczące kształtu naszej przyszłości. Oznacza głębokie wejrzenie w to, jak bardzo toksyczne jest życie w Matrixie.

Wszyscy mamy tendencję do pozwalania sobie na uleganie złudzeniom, że niektóre sprawy nadal są w porządku. To znaczy niektórzy mogą sobie pozwolić na zakup zdrowej żywności z certyfikatem ekologicznym, zażywać naturalne lekarstwa lepszej jakości, wybrać program telewizyjny jaki chcą oglądać, pójść na wycieczkę w ładnym miejscu, pobawić się Ipodem, zrelaksować się w barze, pogadać przez komórkę ze starymi kumplami.

Jeżeli nasza sytuacja finansowa pozwala nam na robienie tego wszystkiego, to znaczy, że nadal mamy pracę, żyjemy na obszarze zurbanizowanym, mamy samochód, być może partnera, dzieci, dom. To wszystko nazywa się naszą sferą komfortu. Dopiero wtedy gdy nadal w niej przebywając, czujemy się na tyle nieswojo, że nie możemy tego dłużej znieść, pojawia się przed nami potrzeba dokonania trzeciego kroku.

Uznanie, że podstawy naszej obecnej strefy komfortu nie mogą trwać jest kluczem do zrobienia kolejnego ruchu. Tak naprawdę już to wiemy, ale nie jesteśmy do końca przekonani lub myślimy, że nasz obecny kompromis da się utrzymać przez kolejny rok lub dwa.

Ciężki przypadek, ale poza tą strefą obręcz nieuchronnie się zaciska. Swobody i prawa obywatelskie znikają. Organizuje się kolejne prowokacje pod fałszywymi flagami. Zapach prochu unosi się w powietrzu. Państwo policyjne jest u bram.

Żadne działanie nie powinno być oparte jedynie na strachu, jednak strach ma swoją rolę w motywowaniu nas do działania.

Trzeci krok jaki musimy zrobić wymaga silnej wewnętrznej motywacji, ponieważ oznacza pewną obietnicę i wyzwanie. Nowy horyzont, otarcie się o coś nieznanego. Trzeba chcieć zmierzyć się z tym wyzwaniem, stanąć twarzą w twarz z nieznanym.

Jeżeli taki stan zbiegnie się z narastającą świadomością, że Matrix to złowieszcza sieć mająca na celu wyrafinowaną kontrolę umysłu, która czerpie swoją siłę do dalszego istnienia z naszego bezwolnego poddaństwa, wtedy jesteśmy w posiadaniu wszystkiego, co konieczne aby się z niego wyrwać, o ile nie jest jeszcze za późno.

Tylko dokąd?

Oto jest pytanie, które przy trzecim kroku staje przed nami jak blokada na drodze. Kolejny raz okaże się, że coś, jakiś wewnętrzny głos, znak, intuicja już podsuwały nam odpowiedź. Jeżeli nie, to zacznijmy szukać, dopóki jeszcze działa internet.

A teraz niespodzianka: jeżeli pragniemy przejąć kontrolę nad własnym losem, zamiast być wodzonym za nos przez wampiryczne siły, które obecnie rządzą planetą, musimy zniżyć się bardzo blisko do ziemi, tak nisko aby być niewidocznym dla fal radaru, gdyby tam były.

Musimy (przynajmniej w części) produkować własną żywność, własną energię i mieć własne schronienie. Musimy odnaleźć w sobie wystarczająco wiele pokory, aby uczyć się prostej sztuki przetrwania. Tej samej, którą praktykowano przez wieki w rodzinach drobnych rolników na całym świecie.

Ich mądrość to nasz kapitał. To najcenniejsze dobro jakie posiadamy, o ile mamy stać się wolni. Wolni i wystarczająco niezależni żeby chronić swój fundament, dbać o niego i bronić go, gdy zrobi się gorąco. Budować arkę oporu wraz z towarzyszami walki. To jest trzeci krok jaki musimy zrobić.

Nie rozmyślajmy zbyt długo nad jego wykonaniem. Spytajmy sami siebie już teraz co czujemy gdy czytamy te słowa. Czy dotykają one jakiejś struny gdzieś w naszym wnętrzu? Czy jakaś zapomniana część naszej duszy nie tęskni do bliskiego kontaktu z matką ziemią? Nie chce poczuć jak grudki ziemi delikatnie przesypują się między palcami? Nie chce poczuć wiatru owiewającego twarz? Czuć każdego dnia zapach natury – słodki i ostry jednocześnie?

Jeżeli nie wywołuje to w nas lekkiego dreszczu, a jedynie lęk, może nawet obrzydzenie, to prawdopodobnie są nikłe szanse na stanie się częścią zmian, o których wiemy, że są konieczne.

Rozumowo już ogarniamy to, że konsumpcyjny wzorzec życia na którym opiera się nasza miejska egzystencja dewastuje planetę –nasze fizyczne i mentalne zdrowie. Jesteśmy podłączeni do głównego nurtu, a zegar pokazuje już pięć po dwunastej.

Jakiekolwiek dawki psychoterapii, fizjoterapii, hipnoterapii, aromaterapii, terapii kolorami, naturopatii, jogi, medytacji i doradztwa duchowego nie są w stanie nam pomóc o ile my sami nie pomożemy sobie i nie wysiądziemy ze zmierzającego na spotkanie z góra lodową Titanica.

Nie jest przeznaczeniem nas wszystkich zostać rolnikami. Nie wszyscy zostaniemy budowniczymi domów czy rzemieślnikami. Nie wszyscy będziemy prowadzić proste życie na wsi. Jednak wszyscy potrzebujemy odnaleźć swoje miejsce w takiej wspólnocie. Nie w roli pasożyta czy głupka, ale uczestnika, który wspiera i towarzyszy tym, dzięki pracy których możemy jeść, pić i mieć schronienie każdego kolejnego dnia i na resztę życia.

Nie ma co obawiać się ciężkiej pracy. Pot zraszający czoło jest częścią każdego celowego działania. Jednak dzielone z innymi brzemię staje się lżejsze, zawiązują się głębsze przyjaźnie, razem świętuje się kolejne osiągnięcia. Życie staje się bogatsze. Krew krąży bardziej swobodnie, sen jest głębszy.

Nie wyobrażajmy sobie, że jakaś potężna nowa technologia rozwiąże wszystkie problemy. Jakaś nuklearna super fuzja dostarczy wszystkim ludziom na świecie niewyczerpanych źródeł energii. To jest wielkie kłamstwo Matrixa, do którego ciągle jest podłączona Twoja wtyczka.

Nie wierzmy, że wkrótce jedzenie będzie powstawać z powietrza w wielkich kiełkownicach laboratoriów nanotechnologii, że będą one produkować genetycznie modyfikowaną kapustę, a kurze udka będą wyskakiwać z linii produkcyjnej prosto na opatentowany plastikowy talerz. Za dzienną porcje tej karmy będziemy nadal musieli płacić „oświeconym” właścicielom laboratoriów.

Trzeba porzucić swoje lenistwo i marzenia o łatwych drogach wyjścia. Nie ma takich. Nasze iluzje to nic więcej niż holograficzne schematy myślowe spreparowane przez płatnych pracowników policji myśli. Iluzje produkowane po to, by utrzymać nas w stanie zniewolenia wobec „systemu”. Systemu, którego przetrwanie zależy tylko od tego, jak długo my będziemy dostarczać mu paliwa. Trzeba z niego wyjść natychmiast i z powrotem zabrać swoją energię.

Nie musimy współuczestniczyć w procesie naszej własnej destrukcji, zamiast tego lepiej rozpocząć budowę nowych arek. Arek, które spuścimy na wody, w których szczera empatia i współpraca z towarzyszami podróży stanie się czymś realnym.

Tutaj pracując wspólnie przy uprawie pól czy też w lasach, nad rzekami, w górach i na równinach na nowo będzie mogła odżyć autentyczna sztuka, rzemiosło, muzyka, taniec. Kierowane i inspirowane przez wyższą prawdę i pogłębioną świadomość, uwolnione od natarczywych pułapek jakie zastawia na nie komercja ze swoimi totemami dla zagubionej i pogrążonej w letargu ludzkości.

Trzeba wziąć topór i zabrać się do dzieła, bo to drzewo jest spróchniałe do samego rdzenia. Nie pozwólmy by stało dłużej na drodze naszego przeznaczenia.

Julian Rose
ICPPC

Julian Rose jest rolnikiem ekologicznym i międzynarodowym aktywistą. Jest autorem książki ”Zmieniając kurs na życie. Lokalne rozwiązania globalnych problemów. ”. Jest prezesem Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi – ICPPC www.icppc.pl

środa, 23 października 2013

Pamięci mjr. Waleriana Ł u k a s i ń s k i e g o

Walerian Łukasiński

Uczestnicy kampanii napoleońskich
Data urodzenia / odejścia: *piątek, 14-04-1786
†czwartek, 27-02-1868
Kalendarium: Nie żyje od 145 lat. Żył 81 lat (29903 dni).
Miejsce urodz. / zamieszkania: Warszawa / ?
Miejsce śmierci / pochówku: Szlisselburg, Rosja / Szlisselburg twierdza , Rosja
Rodzice: brak danych
Współmałżonek: brak danych
Dzieci: brak danych
Wspomnienia: 0
Bliscy: 0 zobacz bliskie osoby
Osoby oddające hołd: 9 zobacz pełną księgę
Profil stworzony przez: Andrzej Władysław Bieganowski, 2013-02-05
Walerian Łukasiński urodził jako pierworodny syn Józefa i Łucji z domu Grudzińskiej ( krewnej Joanny żony W. Ks Konstantego) . Łukasińscy to stara spolonizowana szlachta o tatarskich korzeniach osiadła w Łukaszach na Mińszczyźnie. Ojciec, Józef Łukasiński, dzierżawca folwarku w Pawłowie pod Płockiem, zamieszkał z żoną w Warszawie na Nowym Mieście przy ulicy Przyrynek 4 , gdzie urodzł się Walerian i czwórka rodzeństwa, dwie siostry ( Tekla zamężna Łempicka h Junosza i Józefa zamężna z Karolem Wierzbołowiczem ur 1776 zm 1851 ) i dwóch braci ( Józef umarł bezżenny , Antoni żonaty z N,a ich córką Wiktoria zamężna z Tadeuszem Zabielskim h Trzaska ) .
Dzieciństwo i wczesna młodość to burzliwe i trudne czasy insurekcji kościuszkowskiej, trzeciego rozbioru, upadku Rzeczypospolitej, trwanie latmi w zaborze pruskim między Warszawą, a dzierżawionym majątkiem w Pawłowie pod Płockiem. Mimo skromnych możliwości finansowych rodzice dbają o edukację dzieci, a zwłaszcza najstarszego syna.

15 kwietnia 1807r., dzień po swoich dwudziestych pierwszych urodzinach, Łukasiński zgłasza się na ochotnika do formowanego w Płocku batalionu strzelców pod dowództwem Ignacego Zielińskiego. Dorosłe życie, zaczyna służbą wojskową, od stopnia szeregowego, zwanego wówczas furierem. Walczy w kampanii 1807r., przeciwko Prusom i Rosji wyróżniając się w szeregach II Legii Kaliskiej, dowodzonej przez gen. Józefa Zajączka. W czerwcu 1807r. awansuje do stopnia adiutanta - podoficera. Po pokoju w Tylży, już w armii Księstwa Warszawskiego, rozpoczyna służbę w 6 pułku piechoty. W lutym 1808 r. otrzymuje pierwszy stopień oficerski, zostaje podporucznikiem.

Podczas zwycięskiej wojny polsko - austriackiej w 1809r., Łukasiński wyróżnia się w bitwie pod Raszynem, otrzymuje specjalną pochwałę naczelnego wodza, księcia Józefa Poniatowskiego. Odznacza się również w bitwie pod Górą Kalwarią, zdobycie przedmościa pod Ostrówkiem. Pierwsze duże rozstrzygające zwycięstwo odniesione przez Polaków pod gen. Michałem Sokolnickim i następnie w obronie Sandomierza, za co awansuje do stopnia porucznika. Przydzielony do nowoutworzonego pułku galicyjskiego, późniejszego 13 pułku piechoty Księstwa, po wojnie, już jako kapitan z pułkiem tym stacjonuje w Lublinie, później w Zamościu.
W pamiętnej kampanii rosyjskiej 1812 r. Łukasiński bezpośrednio nie uczestniczył. W pierwszych miesiącach tego roku, wezwany do Warszawy przez zastępcę ministra wojny, generała Józefa Wielhorskiego, zatrudniony był w Ministerstwie Wojny. Po katastrofie Wielkiej Armii, aktywnie uczestniczył w pracach nad odtworzeniem wojska polskiego. Z księciem Józefem Poniatowskim wyruszył do Krakowa, a stamtąd na pola bitew tzw. kampanii saskiej 1813 r. Walczył pod Lipskiem, uczestniczył w obronie Drezna, gdzie 12 listopada dostał się do niewoli austriackiej. Zwolniony, wraz z innymi polskimi jeńcami, w czerwcu 1814 r. wraca do Warszawy. Kongres Wiedeński rozpoczyna nowy rozdział w historii - Królestwo Polskie i daje możliwość resztkom napoleońskiej armii - polskim oddziałom powrócić z bronią w ręku. Daje złudzenie nadania liberalnej konstytucji gwarantującej własny sejm, rząd i armię. Są to mrzonki i imaginacje powiększenia Królestwa o ziemie zaboru rosyjskiego, budzące nadzieje Polaków. Omamione elity polityczne zamieniają kult cesarza Napoleona na kult cara Aleksandra I. W takich nowych okolicznościach usiłuje się odnaleźć również kapitan Walerian Łukasiński. Podobnie jak większość generalicji i oficerów z armii czasów Księstwa Warszawskiego, wstępuje do wojska Królestwa. W dniu 2 lutego 1815r. otrzymuje przydział do 4 pułku piechoty liniowej, słynnych później "Czwartaków". Pułk ten stacjonuje w Warszawie, na Nowym Mieście, w koszarach na Zakroczymskiej róg Konwiktorskiej, tuż obok rodzinnego domu Przyrynek 4. Łukasiński - warszawiak z urodzenia, dobrze czuł się w żywiole, w którego szeregach było wielu mieszkańców stolicy, stąd "czwarty" nazywany był także pułkiem "Dziećmi Warszawy".
W dniu 30 marca 1817 r. zostaje awansowany do stopnia majora. Pierwsze lata Królestwa Polskiego to okres ożywionej działalności lóż wolnomularskich wśród i z udziałem ówczesnych elit - polityków, arystokracji, intelektualistów, oficerów (szczególnie licznych w lożach, w tym generalicja), ludzi sztuki. W życiu masońskim uczestniczy także Łukasiński. W roku 1817, zostaje wprowadzony do loży, utrzymuje kontakty z wieloma wybitnymi wolnomularzami, ludźmi znaczącymi w życiu publicznym, jak generał Kazimierz Małachowski, czy dwukrotny prezydent Warszawy Stanisław Węgrzecki. Utrzymuje kontakty z lożami w Lublinie i Zamościu.
Krótki był czas złudzeń i nadziei, jakie polskie elity wiązały z Aleksandrem I. Jego obietnice okazały się mrzonką, a demonstrowany liberalizm maską, spod której ukazywało się prawdziwe oblicze samodzierżawcy władającego ogromnym imperium.
W roku 1816 wodzem naczelnym armii Królestwa Polskiego, Aleksander I mianował swego młodszego brata, wielkiego księcia Konstantego, który na wzór rosyjski rozbudował system tajnych policji, wraz z monstrualną siecią szpiegów i donosicieli, we wszystkich kręgach społecznych. Legalne działania opozycyjne mające na celu uzyskanie praw konstytucyjnych zawodzą. Lojalne drogi wiodą na bezdroża zdrady narodowej, inni usuwają się w cień życia prywatnego. Jeszcze inni, najmniej liczni, wybierają najtrudniejszą drogę dochodzenia praw narodowych i konstytucyjnych - działania konspiracyjne. Tą drogę wybiera major Walerian Łukasiński, 3 maja 1819 r. powołuje do życia Wolnomularstwo Narodowe, by przez nie - jak sam to określił podnieść ducha narodowego, skierować umysły do jednego celu, zbliżyć osoby między sobą i natchnąć im wzajemne zaufanie, na koniec nadzieję lepszej przyszłości.
Żywot Wolnomularstwa Narodowego nie był długi. Cele i charakter organizacji stały się jawne dla władz zwłaszcza, że niektórzy członkowie łamali zasady tajemnicy organizacyjnej. Zaostrzający się kurs Aleksandra I i rządu Królestwa wobec masonerii, zapowiadał daleko posunięte restrykcje. Spełniły się sugestie o głębokiej infiltracji kierownictwa warszawskiej loży. W tej sytuacji podejmuje decyzję o rozwiązaniu Wolnomularstwa Narodowego. Rozbudzona idea wolności, solidarności i braterstwa jednak pozostała. Trwają dążenia do stworzenia w pełnej konspiracji organizacji patriotycznej. Nauczony doświadczeniem krótkiego okresu istnienia Wolnomularstwa Narodowego, dąży do stworzenia nowej, już w pełni zakonspirowanej organizacji. Zabiegi i rozmowy w gronie najbardziej zaufanych braci trwały do wiosny 1821 r. Szpicle Nowosilcowa, zaczynają węszyć śladów bliżej nieokreślonego związku tajnego. We wrześniu 1821 r. składa donos zdrajca w szeregach Towarzystwa, płk Augustyn Sznayder. Informuje on o istnieniu związku, wymienia nazwiska Łukasińskiego i kilkunastu znanych mu działaczy. 25 października 1822 r. major Walerian Łukasiński zostaje aresztowany, rozpoczyna się wielomiesięczne śledztwo. Major aby chronić towarzyszy przyjmuje winę powołania organizacji na siebie. Wielki książe Konstanty powołuje Sąd Wojenny: generałowie Maurycy Hauke(przewodniczący), Zygmunt Kurnatowski i Ignacy Blumer, oraz pułkownicy Ludwik Bogusławski(dowódca Czwartaków, przełożony Łukasińskiego) i Jan Skrzynecki. Proces z zarzutem zorganizowania tajnego zwiazku "godzącego w całość i nienaruszalność imperium rosyjskiego" trwał dziesięć dni. Przed sądem stanęli: Machnicki, Dobrzycki, Dobrogoyski, Koszutski i Szreder.
W dniu 14 czerwca 1824 r. zapadł wyrok. Major Walerian Łukasiński otrzymał karę dziewięciu lat ciężkiego więzienia, podpułkownik Dobrogoyski i porucznik Dobrzycki skazani zostali na karę po sześć lat ciężkiego więzienia. Pozostałych, z braku dostatecznych dowodów uwolniono, ale oddano pod dozór policji. Czterej członkowie trybunału, nawet Ludwik Bogusławski, po którym spodziewano się, że przemówi w obronie swego lubianego i cenionego podwładnego, głosowali za winą trzech oskarżonych. Sprzeciwił się jedynie Skrzynecki, czym zyskał sobie znaczącą popularność. Ale i on zmienił zdanie po wizycie w belwederze u Konstantego, po dwóch dniach wyrok podpisał. Car wyrok zatwierdził, zmniejszając jednak wymiar kary o dwa lata. Publiczna egzekucja skazanych - degradacja, ubranie w stroje więzienne, zakucie w kajdany - miała złamać ducha aktualnych i potencjalnych spiskowców, pokazać co ich czeka.
W dniu 2 października 1824 r., na terenie letniego obozu wojskowego, za rogatką powązkowską, stanęły czworoboki pułków, w których służyli więźniowie i specjalnie odkomenderowane pułki rosyjskie. Dookoła zwarty, zbity tłum mieszkańców stolicy. Wśród głuchego warkotu werbli, rozpoczął się ponury obrządek. Kat zrywał szlify oficerskie, łamał nad głowami szpady, obdzierał z mundurów. Ubranych w więzienne drelichy, przykutych do taczek, pędzono przed frontem oddziałów. Odzywały się stłumione, ale wyraźne głosy oburzenia. Obecny w tłumie ksiądz Konstanty Dembek, członek Towarzystwa Patriotycznego, błogosławił skazanych na ich męczeńską drogę.
Łukasiński, pchając przed sobą ciężką taczkę, szedł przed swym dawnym pułkiem z podniesioną głową. Czy łzy w oczach żołnierzy - Czwartaków, zaciśnięte w bezsilnym gniewie pięści kolegów oficerów, były dla niego pociechą, potwierdzeniem słuszności sprawy, za którą cierpiał?
Po egzekucji skazanych przewieziono do twierdzy w Zamościu. Łukasiński został osadzony w jednej z cel tzw. kazamaty lwowskiej, o surowych warunkach bytowania i ostry reżimie.
W końcu sierpnia 1825 r. ma tam miejsce próba buntu więźniów, jednak dowództwo twierdzy opanowało sytuację w zarodku. Łukasińskiego uznano za przywódcę i wyrokiem z 10 września zostaje skazany na rozstrzelanie. Konstanty jednak wyroku nie zatwierdził. Osobistym rozkazem podwoił karę, z dopiskiem, że Łukasińskiego nie wolno zwolnić bez wyraźnego polecenia Wielkiego Księcia, nawet po upływie 14 lat.
30 listopada 1825 r. przewieziono Łukasińskiego do Góry Kalwarii i umieszczono w ścisłym odosobnieniu w jednym z budynków koszar rosyjskiej artylerii gwardii. Tu przesłuchiwali go osobiście Nowosilcow i Kuruta, ale odpowiedzi lub milczenie Łukasińskiego nie ujawniały żadnych nowych nazwisk, ani faktów. Przesłuchania trwały ponad półtora roku. Koniec 1825 r. przyniósł nowe, istotne wydarzenia. Po stłumionym powstaniu dekabrystów w Petersburgu, nowy car Mikołaj I (młodszy brat Konstantego) brutalnie rozprawił się z własną opozycją. Przywódcy zawiśli na szubienicach, posypały się wieloletnie wyroki więzienia i zsyłki na Sybir. Od początku 1826 r. rozpoczęły się masowe aresztowania, z czasem zataczające coraz szersze kręgi. Wystarczył cień podejrzenia i w niedługim czasie uwięziono całe kierownictwo Towarzystwa Patriotycznego. Podczas śledztwa znów wymieniany był Łukasiński. W tej sytuacji, w lipcu 1827 r., został on przewieziony skrycie z Góry Kalwarii do Warszawy. O tym, że w ciemnej celi w koszarach pułku wołyńskiego lejbgwardii przebywa były major i przywódca Towarzystwa Patriotycznego wiedzieli tylko Konstanty, Nowosilcow i kilka zaufanych osób z ich otoczenia. Zausznicy Konstantego usiłowali wydobyć z Łukasińskiego nowe zeznania, nowe nazwiska i szczegóły. Wobec jego milczenia zrezygnowali z przesłuchań. Zrezygnowano też z wezwania Łukasińskiego przed sąd sejmowy. Odtąd, w kajdanach przez cały czas, na dzień przykuwany do stołka, wegetował w swym więzieniu coraz bardziej opuszczony.
Wydarzenia Nocy Listopadowej nie przyniosły Walerianowi wolności. Wraz z wycofującym się pułkiem gwardii wołyńskiej wyprowadzony został na rogatkę mokotowską, a stamtąd na rozkaz Konstantego, powleczony szlakiem odwrotu wojsk rosyjskich z ogarniętego powstaniem Królestwa Polskiego.
Niestety władze powstańcze nie uczyniły wiele, a praktycznie nic, by wydobyć Łukasińskiego z niewoli. W styczniu 1831 r. jego brat, porucznik Antoni Łukasiński w imieniu rodziny skierował petycję do Rządu Narodowego, sugerując możliwość wymiany Waleriana na któregoś z ważnych jeńców (w tym czasie w niewoli polskiej było kilku generałów rosyjskich). Rząd przekazał sprawę do załatwienia wodzowi naczelnemu. Ani Michał Radziwiłł, ani Jan Skrzynecki nie spełnili zaleceń rządu. Raz jeszcze, w maju 1831 r. kwestię tę poruszył w Sejmie poseł Walenty Zwierkowski. I tym razem Skrzynecki sprawę zaniechał.
Na polskiej ziemi widziano Łukasińskiego po raz ostatni we Włodawie. Krótko przetrzymywany był w Białymstoku i w twierdzy w Bobrujsku. Stąd na polecenie Mikołaja I, z początkiem stycznia 1831 r. zostaje przewieziony do Szlisselburga i osadzony w podziemiu tzw. tajnego zamku.
Raz dziennie żołnierze w milczeniu podawali mu posiłek, również w milczeniu odbywały się rzadkie i krótkie spacery, z dala od innych więźniów i zawsze pod konwojem przynajmniej dwóch oficerów. Tak żył, a raczej nie umierał przez ponad 30 lat. Tajemnica była zupełna i po latach, nawet kolejni komendanci twierdzy nie wiedzieli jaka jest "wina" tego starego Polaka i na jakiej podstawie jest więziony.
Mijały lata. W 1836 r. upłynął termin podwojonego przez Konstantego wyroku. Na próżno czekała na powrót narzeczonego wierna mu do śmierci Fryderyka Stryjeńska. W roku 1850, z okazji 25-lecia panowania Mikołaja I, komendant twierdzy zwrócił się z prośbą o ulżenie doli więźnia, dając pozytywną o nim opinię, bez skutku. Po śmierci w 1856 r. Mikołaja I, - "żandarma Europy", amnestia ogłoszona przez jego następcę, Aleksandra II, niosła zapowiedź lepszych czasów. Odzyskiwali wolność nawet najciężsi przestępcy polityczni poprzednich carów, ale Łukasiński nie podlegał amnestii. Położenie więźnia uległo poprawie od 1862 r., kiedy komendantem twierdzy został generał major Józef Leparski, Polak z pochodzenia. Ośmielił się on podjąć starania o ulżenie doli więźnia, w efekcie z dobrym rezultatem. Łukasińskiego przeniesiono z lochu do widnej i stosunkowo wygodnej celi na piętrze, zezwolono też na poruszanie się pod strażą w obrębie twierdzy. W ramach złagodzonych rygorów, mógł mieć w celi stół, przybory do pisania oraz dostęp do książek i określonych gazet. We wrześniu 1863 r. siedemdziesięciosiedmioletni staruszek rozpoczął pisania pamiętnika, a właściwie rozważania nad przeszłością i wyznaniem ideowym człowieka, którego życie upłynęło pod znakiem czynu, samotności i męki. Wprost trudno uwierzyć, że po 40 latach straszliwego więzienia, samotności, całkowitej izolacji od świata, zdołał zachować zdrowy umysł i jasność myślenia. Pamiętnik wzbudza podziw niezwykłą pamięcią faktów, oraz znakomitą celnością ocen. Podstawowe zręby Pamiętnika powstały w ciągu jednego roku, później uzupełniane jeszcze "uwagami i niektórymi myślami".
27 lutego 1868 r. dobiegło życie tego niezwykłego człowieka, carskiego skazańca i więźnia, symbolu męczeństwa tamtych czasów. Walerian Łukasiński żył lat 82, z których 46 spędził w lochach carskich więzień. Ciało pochowano w bezimiennej mogile cmentarza twierdzy
Źródła:
1.Walerian Łukasiński - najtajniejszy więzień carów na podstawie Walerian Łukasiński pamięci Patrona - Ars Regia   http://www.ogrodywspomnien.pl/index/showd/49347?t=215#book

wtorek, 22 października 2013

..na Zaroślaku pod Howerlą -

 

Schronisko na Zaroślaku
Jacek Wnuk
Administrator

Avatar Użytkownika

Postów: 377
Miejscowość: Krosno
Data rejestracji: 02.05.07
Dodane dnia 07-01-2008 23:18
Schronisko PTT na Zaroślaku



Jedno z ważniejszych schronisk Czarnohorskich, położone w dolinie Prutu tuż pod samą Howerlą.

Prace budowlane rozpoczęto w 1925r a uroczyste otwarcie było latem 1927r.
Cieszyło się wielką popularnością więc w latach 1931-1933 dobudowano skrzydło dzięki czemu liczba miejsc noclegowych wzrosła z 100 do 150. Doraźnie mogło w nim nocować nawet 250 osób!

Obecnie na Zaroślaku stoi ogromna turbaza sportowa wcale nie przypominająca schroniska.


Jeśli masz więcej informacji o schronisku podziel się na forum.

 

Czarnohora_Howerla_tutaj była kiedys RP granica

Dwa tygodnie temu wspinaliśmy się na najwyższą górę Ukrainy Howerlę. Dzisiaj jesteśmy na szczycie. Już na samym początku zaskoczenie - krzyż, ale bez poprzecznej belki charakterystycznej dla prawosławia. Został on postawiony w 5 rocznice odzyskania niepodległości przez Ukrainę.

Obok symbol Ukrainy "trójzub". Można go porównać do naszego orła w herbie.

Obok tablica z ziemia z rożnych miejsc Ukrainy. Kiedy byłem w tym miejscu miesiąc później symbol Ukrainy był rozbity i zdewastowany, no cóż...................

Szczyt jest zabudowany rożnymi symbolami. No i jeszcze jeden - słup graniczny - tutaj przed wojna przebiegała granica polsko-czechosłowacka.

Najwspanialszy jest widok - praktycznie na całe Beskidy Wschodnie. Po horyzont widać tylko góry i lasy - coś wspaniałego.


Gdzieś na horyzoncie obecna granica ukraińsko-rumuńska.


I co najdziwniejsze - nie widać żadnej miejscowości. Są to podobno najdziksze góry Europy.Pasmo Czarnohory w kierunku południowym - w dali widać szczyt Pop Iwan. Na szczycie staraniem rządu Rzeczypospolitej zbudowano w latach 1936-1938 Obserwatorium Astronomiczno-Meteorologiczne nazwane później potocznie "Białym Słoniem", obecnie w ruinie.

Grzbietem przebiegała granica polsko-czechosłowacka.


Na szczycie można siedzieć godzinami i patrzeć. Uroku dodaje zmienna aura. Praktycznie co parę minut zmienia się sceneria.

No i Sasza [pierwszy od lewej] - przewodnik. Niesamowity człowiek znający góry jak własna kieszeń, a może i lepiej. O Saszy opowiem przy innej okazji. Mogę jedynie dodać, ze jego zasługą jest fakt, że w górach na Ukrainie w zeszłym roku wylądowałem jeszcze dwa razy. I w tym roku będę również parę razy.



Jest co podziwiać. W górach tych panuje cisza. Jedyny tłum jaki widziałem to na szczycie Howerli. W tłumie tym Polacy mieli znaczny udział. W innych rejonach cisza i spokój. Można cały dzień wędrować nie spotykając nikogo.



Odpoczywając na szczycie nie mam czasu na nudę. Z jednej strony odpoczynek - jednak to 1000 m trzeba było pokonać pod górkę - drobiazg - to tak jakby wieżowiec mający 400 pięter i bez windy.


No i kawałek historii Polski. Grzbietem przebiegała przed wojną granica polsko-czechosłowacka.

Słupki graniczne pozostały do dzisiaj. Litery charakterystyczne dla obu krajów.

Niestety litera P na wielu słupkach jest albo zniszczona, albo zamalowana. No cóż znów kłaniają się zaszłości historyczne. Do dzisiaj starzy ludzie określają Polaków jako Panów, ale to już temat na inna historię.

Pora ruszać w dalszą wędrówkę. Przecież dopiero weszliśmy na szczyt.

Ruszamy wąska ścieżką wzdłuż "granicy".


Po drodze mijamy stare słupy graniczne.


Howerla zostaje z tylu - ten ponad dwutysięczny szczy wygląda z daleka niepozornie.



Widok na Howerlę z grzbietu Czarnohory od południa. Jaka to mała i niepozorna górka, a ma ponad 2000 m wzrostu.

Cały czas po drodze mijamy słupki graniczne.


Za każdy razem jak obracam się do tylu widzę .................... Schodząc nie wiedziałem jeszcze, że za miesiąc będę powtórnie drapać się na ten szczyt. W tym roku nie planuje kolejnego wejścia.

Wolę patrzeć przed siebie - tam jeszcze nie byłem.

Kolejny odpoczynek - mały szczycik BRESKUL [1911 m n.p.m.]. Chwila odpoczynku.

Trzeba ruszać dalej. Pogoda robi się niepewna. A burza w tych górach podobno jest wątpliwa przyjemnością. A jeżeli to mówi jeszcze Sasza to nie mam zamiaru dyskutować. W naszych górach uwielbiam burzowe scenerie.


Wędrujemy wzdłuż dawnej granicy polsko-czechosłowackiej. Niektórym nasuwają się wspomnienia - szkoda tych gór, ale dobre i to, że teraz można tam jeździć choć na wycieczki.


Polubiłem te góry - ich dzikość, a zarazem cisze w nich panująca. Będąc pierwszy raz miałem jeden wielki mętlik - trudno było mi rozpoznać pasma i szczyty - za drugim razem zacząłem orientować się w topografii - nie myliłem już pasm i podstawowych szczytów. Mam nadzieje, że po tegorocznych wędrówkach będzie już całkiem znośnie.

Za tydzień zapraszam na nietypowa wędrówkę świąteczną.

A za dwa tygodnie zapraszam na dokończenie schodzenia z Howerli.
http://poznaj.blogspot.com/2011/04/czarnohorahowerlatutaj-bya-kiedys-nasza.html