M O D L I T W A

Twoje światło w Fatimie

sobota, 14 grudnia 2013

Mord założycielski III RP


         

Mord założycielski III RP

      
Jak naprawdę wyglądało uprowadzenie i zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki?

Kulminacyjny punkt operacji zafałszowywania prawdy miał miejsce nocą z 25 na 26 października 1984 r.
Z zeznań świadków i dokumentów wynikało, że w nocy z 25 na 26 października 1984 r. zwłoki ks. Jerzego zostały wrzucone z tamy w nurty Wisły, a następnego dnia, po otoczeniu terenu milicyjnym kordonem, odnalezione przez nurków. Wrzucenie zwłok księdza Jerzego do Wisły w nocy z 25 na 26 października 1984 r. oznaczało, że oprawcy księdza skazani w procesie toruńskim musieli mieć nieznanych dotąd wspólników, ponieważ sami przebywali w areszcie już od 23 października. Prokurator Andrzej Witkowski dotarł do nowych świadków, m.in. zmarłego w dziwnych okolicznościach w maju 2013 roku funkcjonariusza MO Romana Nowaka.

W latach 80. Nowak pełnił służbę w toruńskiej komendzie, był opiekunem psa tropiącego. 19 X 1984 roku, po godzinie 22. Nowak został wezwany do miejscowości Górsk w pobliżu Torunia, gdzie kilkadziesiąt minut wcześniej uprowadzono księdza Jerzego Popiełuszkę. Nie został przesłuchany ani przez sąd ani przez prowadzących wówczas sprawę prokuratorów. Zeznania złożył dopiero prawie 20 lat później przed prokuratorem IPN. Z protokółu przesłuchania Nowaka wynika, że pies podjął ślad zapachowy w samochodzie księdza, przeszedł 244 metry wzdłuż drogi i zgubił ślad przy bocznej drodze. Próby powtarzano trzykrotnie, za każdym razem z takim samym rezultatem. Nowak zeznał, iż wskazywało to na to, że ksiądz Popiełuszko został wyprowadzony z samochodu i przeprowadzony dalej, do auta, które stało przy drodze odchodzącej w bok. To zaś oznaczało, że jego porywaczy musiało być więcej, a przebieg uprowadzenia wyglądał inaczej niż zeznawali skazani esbecy.

Okazało się, że na miesiąc przed zbrodnią już 15 września
nakazano objęcie obserwacją morderców i porywaczy Adama Pietruszki, Grzegorza Piotrowskiego, Waldemara Chmielewskiego i Leszka Pękali. Obserwacje prowadzili funkcjonariusze Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW). Tragicznego wieczora 19 października 1984 r. Piotrowski i jego współpracownicy byli obserwowani przez sześciu funkcjonariuszy WSW. To oznaczało, że było sześciu (pięciu mężczyzn i jedna kobieta) nieznanych dotąd świadków uprowadzenia ks. Jerzego. Witkowski i jego współpracownicy poznali ich nazwiska i poddali przesłuchaniu. Trzech z przesłuchiwanych zadeklarowało wolę współpracy z prokuratorami, stawiając jeden warunek: gwarancje bezpieczeństwa dla siebie i rodzin.

Gdy Witkowski dotarł z tą informacją do ministra sprawiedliwości Wiesława Chrzanowskiego, w dniu 22 listopada 1991 został odsunięty od śledztwa, które zostało skazane na zapomnienie. Przypomnijmy w tym czasie rządził gabinet Jana Olszewskiego!

Jak do tego doszło? „W ramach śledztwa u generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka założono podsłuchy telefoniczne. W trakcie jednej z rozmów Jaruzelski poinformował Kiszczaka, że sprawy zaczynają przybierać niekorzystny obrót i trzeba »zrobić coś z tym prokuratorem ”– mówi proszący o anonimowość współpracownik Andrzeja Witkowskiego. Kilka godzin po tej rozmowie Witkowski dowiedział się o zakończeniu swojej misji. Do drugiego przesłuchania sześciu oficerów WSI, którzy byli świadkami uprowadzenia księdza Jerzego Popiełuszki, nie doszło nigdy.

Wraz z powstaniem IPN zrodziła się możliwość powrotu do sprawy. Śledztwo zostało przywrócone Witkowskiemu, któremu częściowo udało się reaktywować grupę współpracowników. Przez 10 lat śledztwo stało w martwym punkcie. Witkowski w ramach IPN rozpoczął pracę od zera, gdyż cały dorobek śledztwa z lat 1990–1991 przepadł bez wieści. Nigdy nie udało się wyjaśnić, w jaki sposób zniknęły dokumenty i wiele dowodów zebranych dziesięć lat wcześniej.

Odkrywając kolejne elementy tajemnicy prokuratorzy poznali smutną prawdę o osamotnieniu ks. Jerzego w obliczu śmiertelnego zagrożenia.
Relacje przyjaciół ks. Jerzego pozwoliły na zrozumienie ogromu tragedii, która zaczęła się na długo przed zbrodnią. Osaczony przez SB, opuszczony przez własne środowisko, zdradzony przez współpracowników ks. Jerzy samotnie zmierzał ku swemu przeznaczeniu. Wielkie tu zaniedbania episkopatu i prymasa Józefa Glempa.

M.in. Waldemar Chrostowski kierowca zamordowanego księdza miał być współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.

W
spółpracownicy Witkowskiego dotarli do taśm i stenogramów z lat 1984 - 1990, opatrzonych klauzulą najwyższej tajności. Nagrania pochodziły z podsłuchów rodzin oraz przyjaciół funkcjonariuszy SB skazanych w procesie toruńskim. Z treści rozmów rysował się obraz „spreparowania sprawy” przez kierownictwo MSW z uwypukleniem roli gen. Jaruzelskiego i Kiszczaka.

Kluczową rolę w sprawie miał odegrać Jaruzelski, który żądał od Kiszczaka „uciszenia” ks. Popiełuszki.
Dla Witkowskiego informacje uzyskane z podsłuchów stanowiły kropkę nad „i” dla przekonania o kierowniczej roli, jaką w sprawie odegrali Kiszczak i Jaruzelski. Sześćset godzin zachowanych rozmów stanowiło ułamek podsłuchów prowadzonych przez MSW w ramach operacji o kryptonimach „Teresa”, „Trawa”, „Robot”, już jednak ten fragment pokazywał skalę przedsięwzięcia: pełną inwigilację blisko stu osób prowadzoną przez 6 lat przez kilkuset funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB.

Uzyskane nagrania były dowodem, że „scenariusz” ukrywania i fałszowania prawdy zaczęto realizować bezpośrednio po zbrodni i realizowano dużo dłużej, niż do czasu przemian z 1989 roku.

Witkowski i jego współpracownicy dotarli do świadków i ściśle tajnych dokumentów MSW wskazujących, że uprowadzenie i zamordowanie ks. Jerzego poprzedziło szereg przygotowań, odnośnie których decyzja musiała zapaść na najwyższym szczeblu.

Prokuratorzy zdobyli dowody, że uprowadzenie Kapelana Solidarności było zaplanowane w oparciu o kombinację operacyjną
, której celem było nie tylko zamordowanie ks. Jerzego, ale też próba przerzucenia odpowiedzialności za  zbrodnię na wybranych, szczególnie niewygodnych z punktu widzenia reżimowych władz, przedstawicieli opozycji i duchowieństwa.  Na ostatnim etapie śledztwa pojawiły się sygnały o planowanym rozbiciu zespołu śledczego Witkowskiego. Jedyną szansą na odwrócenie trendu było przyspieszenie sprawy, postawienie zarzutów i wywołanie reakcji łańcuchowej. W październiku 2004 akt oskarżenia był gotowy. Wśród oskarżonych o współudział w zbrodni bądź w okolicznościach z nią związanych miało się znaleźć kilkanaście osób, w tym m. in. generał Czesław Kiszczak.

Do przekazania aktu oskarżenia do sądu nie doszło nigdy. 14 października 2004 r., niemal dokładnie w dwudziestą rocznicę zbrodni, szef pionu śledczego IPN profesor Witold Kulesza ogłosił, że misja Witkowskiego została zakończona.

27 października 2004 roku prokurator Piotr Zając, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie, poprosił kolegów na naradę. Był przygnębiony. Krótko oświadczył, że dzień wcześniej podczas narady służbowej naczelników IPN w Warszawie nakłaniano go do mówienia nieprawdy przed kolegium prokuratorów. Z relacji wynikało, że profesor Witold Kulesza, szef Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, miał domagać się, by naczelnik zwołał konferencję prasową, podczas której oznajmi, że to on – Piotr Zając – podjął decyzję o odsunięciu prokuratora Andrzeja Witkowskiego od śledztwa w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki. Naczelnik odmówił. W odpowiedzi usłyszał, że nie panuje nad podległą sobie komórką IPN.
Po odebraniu śledztwa Andrzej Witkowski zrezygnował z pracy w IPN i poprosił o przeniesienie do Prokuratury Powszechnej. Hipotezę Witkowskiego skrytykował też adwokat Krzysztof Piesiewicz sfilmowany w niedwuznacznej sytuacji podczas zabawy białym proszkiem z dwiema roznegliżowanymi panienkami.

Jak wyjaśnił profesor Kulesza, w przeszłości Witkowski miał być przesłuchiwany w charakterze świadka w procesie generałów SB Władysława Ciastonia i Zenona Płatka (domniemanych inspiratorów zgładzenia ks. Popiełuszki), a to – jak wyjaśnił Witold Kulesza – miało wykluczać prokuratora z dalszej sprawy. Profesor Kulesza musiał wiedzieć, że Andrzej Witkowski odmówił w sądzie składania zeznań i nie wypowiedział ani słowa. Musiał to wiedzieć, bo przecież donosiły o tym media szeroko, opisując zadziwiającą sytuację, w której sąd zadawał Witkowskiemu pytania, ten zaś milczał.

Nie tylko wydarzenia z przeszłości, ale także z ostatnich lat wskazują, że zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki i okoliczności związane z tą zbrodnią nie są wyłącznie sprawą historyczną.

W 1992 r. w białostockim szpitalu zmarł syn brata księdza, Józefa Popiełuszki - Tomasz.

Tomek Popiełuszko filmował uroczystość mojego ślubu w kościele w Dąbrowie Białostockiej w grudniu 1990 roku.

Według redaktora „Wprost”, przed zgonem bratanka ks. Popiełuszki jego ojciec Józef otrzymywał anonimowe telefony, żądające, by przestał zajmować się śmiercią brata. Już po śmierci Tomasza anonimowi rozmówcy Józefa Popiełuszki naciskali na niego, aby on i jego najbliżsi nie rozmawiali z prokuratorami IPN, „niczego sobie nie przypominali ani w ogóle nie mówili na temat księdza Jerzego”. Rozmówcy wielokrotnie straszyli Józefa Popiełuszkę i najbliższe mu osoby, grozili śmiercią lub ciężkim pobiciem.

Na ten temat mógłby coś powiedzieć Stanisław Popiełuszko, który – podobnie jak drugi z braci księdza Jerzego, Józef – do dziś nie pogodził się z „ustaleniami” procesu z 1985 r. Po udzieleniu kilku publicznych wypowiedzi na ten temat zaczął odbierać anonimowe groźby. „Nieznani sprawcy” zagrozili, że w wypadku powtórzenia się podobnej „niesubordynacji” śmierć księdza Jerzego nie będzie ostatnią tragedią w rodzinie Popiełuszków. Stanisław Popiełuszko nie przeląkł się i kilka miesięcy później w niewyjaśnionych okolicznościach zmarła jego żona. Jak wykazała sekcja zwłok, śmierć nastąpiła wskutek przedawkowania alkoholu metylowego. Innymi słowy – Danuta Popiełuszko zmarła z przepicia, co w przypadku abstynentki, która nigdy nie piła alkoholu pod żadną postacią, jest zjawiskiem niezwykłym. W podobnych okolicznościach zmarł jeden ze świadków, którego zeznania złożone przed prokuratorem Andrzejem Witkowskim całkowicie podważały wersję toruńską. Także ten „wypadek” nigdy nie został wyjaśniony, podobnie jak wizyta złożona w grudniu 2008 roku rodzinie Popiełuszków przez rzekomych przedstawicieli kurii biskupiej w Białymstoku, którzy prosili, by bliscy nie zakłócali procesu beatyfikacyjnego „syna” i „brata” i nie wypowiadali się więcej na temat okoliczności jego śmierci. Oburzeni najściem bliscy księdza Jerzego udali się do kurii, gdzie usłyszeli, że nikt do nich żadnych przedstawicieli nie wysyłał.

Na początku kwietnia 2010, tuż przed tragedią smoleńską, w świat została wysłana informacja, że jeszcze przed beatyfikacją księdza Jerzego Popiełuszki prezes IPN, profesor Janusz Kurtyka, przedstawi nowe fakty dotyczące okoliczności śmierci księdza Jerzego Popiełuszki.

Tragedia smoleńska rozwiała te nadzieje. Mocodawcy pozostali bezkarni.


Ostatnia aktualizacja: środa, 29 maja 2013 15:39

 

czwartek, 12 grudnia 2013

Wielcy Polski: Maurycy Mochnacki



Detronizacja Mikołaja - Maurycy Mochnacki



Tajne związki - Maurycy Mochnacki



O naturze i skutkach opozycji - Maurycy Mochnacki



Myśli o literaturze polskiej - Maurycy Mochnacki



O rewolucji społecznej w Polszcze - Maurycy Mochnacki



O sonetach Adama Mickiewicza - Maurycy Mochnacki



Zakończenie uwag o rewolucji w Niemczech - Maurycy Mochnacki



Co przedsięwziąć w obecnej chwili? - Maurycy Mochnacki



Nowa własność języka polskiego - Maurycy Mochnacki



Kilka słów z powodu artykułu p. Żukowskiego o sztuce - Maurycy Mochnacki



System nowej władzy, zasada rządu, wzgląd na Europę - Maurycy Mochnacki



Pierwsza odezwa do mieszkańców Warszawy w dn. 2 grudnia 1830 r. - Maurycy Mochnacki



Artykuł, do którego był powodem \"Zamek Kaniowski\" Goszczyńskiego - Maurycy Mochnacki



Głos obywatela z poznańskiego do senatu Królestwa Polskiego z okazji Sądu Sejmowego - Maurycy Mochnacki



Stan rzeczy przed 29 listopada w ziemiach zabranych - Administracja tych krajów - Maurycy Mochnacki



W gorączce - Ziarkowska Justyna
Książka poświęcona jest analizie porównawczej pism krytycznoliterackich Maurycego Mochnackiego i Mariana Jose de Larra - romantyków działających w dwóch odległych miejscach Europy, w Polsce i w Hiszpanii, a więc krajach nie należących do przodujących centrów ruchu romantycznego. Nie były one jednak intelektualną prowincją. Badania Justyny Ziarkowskiej wykazały, iż obydwaj ci pisarze byli myślicielami wysokiej próby, a także niepospolitymi erudytami. Florian Śmieja   »»» szczegółowo »»»

SEE

Maurycy MOCHNACKI
Dr  Marek Adamiec

Urodzony 13 września 1803 (1804?) w Bojańcu pod Żółkwią  (Galicja) w rodzinie prawnika i właściciela majątku ziemskiego. W 1819 razem z rodzicami przeniósł się do Warszawy, gdzie uczył się w Liceum Lindego, należał do tajnego kółka uczniowskiego. Od 1821 był studentem prawa Uniwersytetu Warszawskiego, był członkiem tajnego Związku Wolnych Braci Polaków. Na rozkaz wielkiego księcia Konstantego 22 czerwca 1822 wydalony za obrazę komisarza policji z uniwersytetu; w 1823 aresztowany za przynależność do Związku Wolnych Braci Polaków i osadzony w więzieniu w klasztorze karmelitów, gdzie opracował memoriał oskarżający system szkolnictwa w Królestwie o zgubny liberalizm. Uwolniony po ośmiu miesiącach za opracowanie tego pisma, (ta sprawa zaciążyła na późniejszym życiu Mochackiego) został zatrudniony w urzędzie cenzury - co było warunkiem zwolnienia, w 1827 został urzędnikiem Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych. Pełnił funkcję sekretarza Kajetana Koźmiana. W końcu 1828 wyjeżdżał do Lwowa.
W czasie powstania listopadowego był inicjatorem i współzałożycielem klubu politycznego tzw. Towarzystwa Patriotycznego; po wystąpieniu przeciwko dyktaturze generała Józefa Chłopickiego chciano go uwięzić. W styczniu z Adamem Górowskim i Janem Ludwikiem Żukowskim założył pismo "Nowa Polska", objął następnie redakcję "Dziennika Powszechnego Krajowego". Członek sprzysiężenia Piotra Wysockiego,  walczył jako prosty żołnierz pod Stoczkiem, Grochowem, Ostrołęką i Wawrem, kilkakrotnie ranny, uzyskał awans na stopień oficerski, otrzymał złoty krzyż Virtuti Militari.
Po upadku powstania emigrował do Francji, do Paryża, gdzie przyczynił się do powstania Komitetu Narodowego. Był wiceprezesem Towarzystwa Naukowego. W styczniu 1832 wyjechał do Metzu, gdzie wystąpił z publicznym koncertem fortepianowym na cele dobroczynne. W 1834 dla poratowania zdrowia wyjechał do Auxerre; w wydanych tam pismach wystąpił przeciwko Towarzystwu Demokratycznemu po stronie księcia Adama Czartoryskiego, w którym upatrywał kandydata na dyktatora. Zmarł na gruźlicę 20 grudnia 1834 roku w Auxerre.

Krytyk literacki, publicysta, historyk, teoretyk romantyzmu polskiego, autor m.in. rozprawy O duchu i źródłach poezji w Polszcze (1825); artykułu Myśli o literaturze polskiej (1828), wykorzystującego filozofię Schelinga do analizy polskiego dorobku kulturalnego, rozprawy O literaturze polskiej w wieku XIX (1830). Szczególne miejsce zajmuje nieukończona praca historyczno-publicystyczna Powstanie narodu polskiego w r. 1830 i 1831 (1834), gdzie klęskę powstania Mochnacki upatruje w niedojrzałości przywódców i braku zaplecza społecznego. Osoba, biografia i poglądy Mochnackiego budziły i budzą nadal sprzeczne sądy, jego postać pojawiała się w wypowiedziach Słowackiego, Norwida, w wierszach Józefa Bohdana Zaleskiego; próbę interpretacji jego filozofii i krytyki literackiej podjęli m.in. Piotr Chmielowski i Stanisław Brzozowski, poetycką wizję koncertu w Metzu przedstawił  w wierszu pt. Mochnacki Jan Lechoń (tom Karmazynowy poemat - 1920).
Born on 13 September 1803 (1804?) in Bojaniec near Żółkwia (Galicia) to the family of a lawyer and estate-owner. In 1819 he moved with his parents to Warsaw, where he studied in the Linde Lyceum and belonged to a secret pupils’ circle. From 1821 he was a Law student at Warsaw University, he was a member of the secret Union of Free Polish Brothers. He was expelled from the university at the order of Grand Duke Konstanty on 22nd June 1822 for insulting a police officer; he was arrested in 1823 for belonging to the Union of Free Polish Brothers and imprisoned in a Carmelite convent, where he wrote a memorial which accused the education system in the Congress Kingdom of disastrous liberalism. He was released after eight months for writing this text, (this matter had a profound influence on Mochnacki’s future life), after which he was employed at the censorship office - which was a condition of the release. In 1827 he became an official in the Government Internal Affairs Committee. He held the position of secretary to Kajetan Koźmian. In late 1928 he travelled to Lwów. During the November Uprising he was the initiator and co-creator of a political club, the so-called Political Society; he was to be imprisoned again after he had opposed the dictatorship of General Józef Chłopicki. In January he set up a journal "Nowa Polska" together with Adam Górowski and Jan Ludwik Żukowski, then he took over the editorial department of "Dziennik Powszechny Krajowy". He was a member of Piotr Wysocki’s conspiracy, he fought as a simple soldier at Stoczk, Grochów, Ostrołęka and Wawr, was wounded several times, promoted to officer rank, and awarded the Golden Cross Virtuti Militari. After the fall of the insurrection he emigrated to France, to Paris, where he contributed to the creation of the National Committee. He was the vice-president of the Scientific Society. In January 1832 he left for Metz where he performed a public piano concert for charity. In 1834 he went to Auxerre in order to improve his health; he published texts there in which, being on the side of Prince Adam Czartoryski whom he considered a candidate for a dictator, he opposed the Democratic Society. He died of tuberculosis on 20 December 1834 in Auxerre.
Literary critic, journalist, historian, theoretician of Polish Romanticism, author of, among others, the dissertation O duchu i źródłach poezji w Polszcze (1825); the article Myśli o literaturze polskiej (1828), which used Schelling’s philosophy to analyse the Polish cultural heritage, the dissertation O literaturze polskiej w wieku XIX ("On Polish Literature of the Nineteenth Century) (1830). Powstanie narodu polskiego w r. 1830 i 1831 ("The Uprising of the Polish Nation in the Years 1830 and 1831) (1834) – an uncompleted historical-literary work – occupies a special place in his output. In this book he presents his views on the insurrection’s defeat: he sees the reasons in the immaturity of the leaders and the lack of support from society. Mochnacki as an individual, his biography and his opinions, still evoke contradictory judgements, he appeared in the writings of Słowacki, Norwid, and in the poems of Bohdan Zaleski; the attempt to analyse his philosophy and literary criticism was taken up, among others, by Piotr Chmielowski and Stanisław Brzozowski, the poetic vision of the concert in Metz was depicted by Jan Lechoń in the poem Mochnacki (in the volume Karmazynowy poemat ("The Scarlet Poem") – 1920).

BIBLIOGRAFIA - BIBLIOGRAPHY

- M. Mochancki, O literaturze polskiej w wieku XIX. Oprac. H. Żywczyński, Kraków 1923.
- M. Mochnacki, Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831. Opracował i przedmową poprzedził S. Kieniewicz, Warszawa 1984.
- P. Bańkowski, Maurycy Mochnacki jako teoretyk i krytyk romantyzmu polskiego, Kraków 1913.
- K. Krzemień-Ojak, Maurycy Mochnacki. Program kulturalny i myśl krytycznoliteracka, Warszawa 1975.
- S. Pieróg, Maurycy Mochnacki. Studium romantycznej świadomości, Warszawa 1982.
- M. Strzyżewski, Działalność krytyczna Maurycego Mochnackiego, Toruń 1994.

APPENDIX.

Rola Ziem Zabranych w powstaniu listopadowym





„Rewolucja 29-go wiedziała to dobrze, jeszcze przed wybuchnieniem swoim, że tylko przez zbrojne wtargnienie do ziem zabranych, to jest obrócenie przeciwko Moskwie całej kilkunastomilionowej ludności polskiej (…) wywikłać się zdoła z rzędu wypadków nie mających przyszłości” pisał Mochnacki na kartach swojego Powstania Narodu. Wypada skorygować to zdanie, gdyż sprzysiężeni nie podjęli żadnych konkretnych kroków w tym względzie.


Sprzysiężeni zakładali  z góry, że wypędzą Rosjan z Warszawy, dadzą hasło do walki, naród poprze garstkę śmiałków a sejm zaakceptuje rewolucję, na czele której staną obsypani laurami bohaterstwa kościuszkowscy i napoleońscy „ojcowie narodu”. Ci jednak myśleli zupełnie inaczej. Gdy trwały jeszcze nad ranem ostatnie walki w Warszawie, książę Lubecki udał się do Konstantego by poinformować wielkiego księcia, że podjął próbę zapanowania nad ruchem powstańczym. Radę Administracyjną poszerzono o kilka popularnych nazwisk, o których spiskowcy sądzili, że reprezentują siły niepodległościowe, a tymczasem osoby te okazywały się ugodowcami, jeśli nie kapitulantami.
„Szaleniec tylko mógłby przypuścić, że Polska może zetrzeć potęgę Rosji” – mówił nieco później gen. Mroziński, szef sztabu dyktatora.
Tym samym gdy „u dołu wzmagał się zapał, rosły siły i chęć do walki, u góry panowała myśl mediacji pomiędzy Polską a Rosją, przekształcając się coraz wyraźniej w myśl kapitulacji” – definiuje prof. Tokarz źródła klęski powstania tkwiące już w Nocy Listopadowej.

Problem granicy wschodniej
Zasadniczy spór o cele powstania: obronę konstytucji i autonomii w granicach zakreślonych przez kongres wiedeński czy walkę o pełną niepodległość dał o sobie znać niemal nazajutrz po zwycięskiej Nocy Listopadowej. W tym miejscu warto zasygnalizować dwie kwestie: problem granicy wschodniej przyszłego niepodległego państwa – i w ślad za tym przypomnieć rolę tzw. Ziem Zabranych w stosunkach polsko-rosyjskich w pierwszej połowie XIX w. Echa tych sporów słychać jeszcze będzie na forum Wielkiej Emigracji:
„Polska, Polska Jagiellonów, niepodległa, wolna – lub wieczna śmierć, oto jest hasło nasze”;
„Nie dla Polski z ośmiu województw złożonej podnieśliśmy broń” czytamy w publikacjach emigracyjnych.
Ziemie zagarnięte przez Rosję w ciągu trzech rozbiorów w XVIII w. otrzymały wśród Polaków miano „ziem zabranych„ (dla Rosji – co oczywiste, były to ”ziemie odzyskane”, co znalazło odzwierciedlenie w napisie na medalu wybitym przez Katarzynę II). W epoce napoleońskiej Aleksander I łudził Polaków mirażem stworzenia na tych obszarach autonomicznego Wielkiego Księstwa Litewskiego, mogącego wówczas być alternatywą wobec Księstwa Warszawskiego.
Zasadniczy spór polsko-rosyjski zaistniał na skutek enigmatycznego zapisu w traktacie wiedeńskim, pozwalającego carowi na „wewnętrzne rozszerzenie Królestwa, jakie uzna za stosowne„. Powszechnie rozumiano to jako zapowiedź rozszerzenia autonomii na ziemie zabużańskie. Mijały jednak lata, Aleksander, mimo kilkakrotnie ponawianych zapewnień swoich obietnic nigdy nie spełnił a jego następca Mikołaj I kategorycznie zastrzegł, iż póki żyje, nie pozwoli, ”aby idea ponownego zjednoczenia Litwy z Polską była w jakikolwiek sposób ośmielana”. Dodajmy na marginesie, że również dekabryści niechętnie patrzyli na pomysły Aleksandra (na tym właśnie – antypolskim – tle zrodził się cały spisek) i w rozmowach z polską konspiracją dość skąpo cedowali obszary na wschód od Bugu nie zamierzając pozbywać się wszystkich zdobyczy posiadanych od 1772 r. Polacy (zarówno w 1831 jak 1863 r., co z kolei unaocznia trójdzielny herb powstańczy) marzyli o odbudowie Rzeczypospolitej w granicach przedrozbiorowych, ale w trakcie wojny 1831 r. na forum sejmu ścierały się różne poglądy na temat form przyszłych związków królestwa Polskiego z Litwą.

Polskie spojrzenia na problem
Dla poszerzonej Rady Administracyjnej słowo „niepodległość„ (co ciekawe, wprowadzone do języka polityki za radą konsula pruskiego J. Schmidta) miało stanowić tylko wygodne narzędzie dla spacyfikowania i kontrolowania nastrojów wzburzonej ulicy warszawskiej. O wiele poważniej to słowo rozumiano w kręgach nowo powołanego Towarzystwa Patriotycznego. Na wiecu przed budynkiem Banku Polskiego, gdzie obradowała Rada tłum domagał się marszu ”na Konstantego, na Litwę!” Na wieczornym posiedzeniu Towarzystwa w dniu 3 grudnia 1830 roku przemawiał Maurycy Mochnacki żądając m. in. ataku wojska polskiego pod dowództwem gen. Chłopickiego na siły cesarzewicza i sugerując że
„nie z Konstantym w Warszawie ale z Petersburgiem w Wilnie układać nam się potrzeba”
Przyjęta przez aklamację rezolucja zalecała m.in. poruszenie do walki Polaków w prowincjach zabranych i szybki marsz na Litwę. Gdy jednak przedstawiona została Radzie Administracyjnej spotkała się z niechętnym przyjęciem: Czartoryski był zmieszany, Chłopicki wyszedł trzasnąwszy drzwiami, Niemcewicz (bojaźliwy Prezes z Kordiana) odegrał kabotyńską rolę rozdzierania szat. Działo się to bowiem już po powrocie delegacji Rady ze spotkania z Konstantym w podwarszawskim Wierzbnie w sprawie opuszczenia przez niego granic Królestwa. W trakcie obrad strona polska podniosła kwestię przestrzegania konstytucji z 1815 roku, w tym dotrzymania obietnic Aleksandra I w sprawie „wewnętrznego rozszerzenia”. W oczach Wielkiego Księcia był to główny powód wywołania Nocy Listopadowej i - jak pisze historyk, prof. Władysław Zajewski -
„obiecywał wstawić się u Mikołaja w tej materii„. Książę dodał, że gdyby był Polakiem, sam domagałby się ”polskich guberni”.
Ale nie tylko w sferach rządowych objawiał się strach przed zburzeniem dotychczasowego porządku politycznego. Także ludzie bliscy Mochnackiemu wyrażali obawy przed uznaniem ich w Europie za jakobinów, gdyby tylko ważyli się podnieść broń przeciwko Konstantemu, carowi, wojskom rosyjskim lub skierować własne siły zbrojne na wschód od Bugu.
(Dosłownie, jakbyśmy słyszeli Prezesa w Kordianie:
„A gdy jaki Antoniusz Europie pokaże
Płaszcz skrwawiony Cezara?... i do zemsty zbudzi?
A kiedy się na Polskę wszystkie ludy zwalą,
Wielu przeciw postawisz wojska? Wielu ludzi?”)
Zresztą wersja wydarzeń w gmachu Banku przedstawiona przez Mochnackiego na kartach Powstania jest subiektywna i służy uwypukleniu roli autora w ich przebiegu.
„Klub nie wysilił się dostatecznie, aby pojmać lub rozbić oddziały w. ks. Konstantego, dopóki ten był w Wierzbnie, mimo iż zdolny był politycznie przygotować tę akcję” – wyjaśnia prof. Zajewski.
Gorzej, dał się wkrótce rozpędzić przez zwolenników gen. Chłopickiego.

Generał Chłopicki
Stopniowo nadzieje związane z dyktatorem, zawarte w pieśni powstańczej
„Nasz Chłopicki wojak dzielny, śmiały
Powiedzie naszych zuchów w pole zwycięstw chwały”
okazały się złudne. Wprawdzie w odezwie do narodu Chłopicki podkreślał, iż jego celem jest pomyślność ojczyzny, ale zarazem „zachowanie zaręczonych swobód konstytucyjnych” i – usprawiedliwiając przed carem wybuch polskiej insurekcji - odwoływał się do poczucia praworządności legalnego monarchy:
„Nie może i tego serce króla nie uznać, gdy się on dowie, jak go zwodzono”.
Tymczasem w poufnym liście z 10 grudnia 1830 r. do Mikołaja I przedstawiał prawdziwe cele dyktatury:
„postanowiłem ogarnąć władzę wykonawczą w całej rozciągłości, aby się nie stała łupem podżegaczy i wichrzycieli”.
W debacie z przedstawicielami sejmu 15 i 17 grudnia 1830 r. dyktator otwarcie odrzucił pomysł przyłączenia do Kongresówki Ziem Zabranych. Posłowie zatajając to szczere wyznanie przed opinią publiczną utrzymywali ją celowo w błędzie, licząc też naiwnie na radykalizację z czasem postawy Chłopickiego. Srodze się zawiedli, ponieważ Chłopicki przemawiając do delegacji „braci zza Buga„, która potajemnie przedostała się do Warszawy, powiedział kategorycznie: ”Ani jednej skałki nie mam dla was” podkreślając tym samym, że nie da im ani jednego karabinu, nie zgodził się ze śmiałymi planami płk D. Chłapowskiego czy płk I. Prądzyńskiego podjęcia akcji zaczepnej, partyzanckiej na wschód od Bugu (wyjaśniał później, że bał się osłabienia głównej armii i klęski). Jednocześnie wypuszczając z rąk Konstantego stawiał pod znakiem zapytania możliwości wzniecenia i szanse rozwoju powstania na wschód od Bugu. Rzeczywiście, ledwie Konstanty przekroczył granicę, natychmiast ogłosił stan wojenny (13 grudnia st. st. 1830 r.) a władze carskie rozpoczęły politykę prewencyjnych aresztowań wśród osób podejrzanych o buntownicze zamiary.
Książę Ksawery Drucki-Lubecki
Inaczej na rolę Ziem Zabranych miał patrzeć książę Lubecki – spiritus movens ogłoszenia dyktatury. Szanse na zakończenie konfliktu pokładał w rokowaniach z dobrodusznym carem:
„Ja sam pojadę do Petersburga„ – mówił do parlamentarzystów – ”i przywiozę wam na nowy rok prowincje”.
Rzeczywiście, w punktach instrukcji dla osób jadących na pertraktacje do Petersburga nie zapomniano o „braciach zza Buga„: domagano się bowiem w niej między innymi rozciągnięcia zasad konstytucji na Ziemie Zabrane i udziału w sejmie Królestwa nowo wybranych z nich posłów. Umieszczenie tych dwóch punktów na liście postulatów było ustępstwem Chłopickiego wobec żądań księcia Adama, ale równocześnie Julian Ursyn Niemcewicz w porozumieniu z generałem wyraźnie sugerował Lubeckiemu, by nie stawiał sprawy „na ostrzu noża„, wręcz pisał by carowi przedstawiać powstanie jako ”niepoczytalną burdę akademicką, dzieło młodzieży studenckiej potępione przez ludzi rozsądnych”.
Dwulicowa postawa Chłopickiego staje się bardziej widoczniejsza, gdy skonfrontujemy ją z  późniejszym zachowaniem Lubeckiego w Petersburgu; wszystko wskazuje na to, że w instrukcji ustnej, jaką mu wygłosił przed odjazdem Chłopicki (jej treści oczywiście nie możemy znać), zapewne polecono by zrezygnował z przedstawiania komukolwiek postulatów „zabużańskich„. Jest to tym bardziej znamienne, gdyż Lubecki był jedną z nielicznych osób, która mogła – na wyraźne życzenie cara – zawsze mówić mu prawdę w oczy. Tymczasem realpolitik (tak jak ja pojmowali ”ojcowie narodu”) brała górę nad sentymentami, choć chyba nie do końca. Lubecki jechał do Petersburga z przygotowanym hasłem:
„Niech Mikołaj, konstytucyjny król polski wojuje z Mikołajem, cesarzem absolutnym”. (Jak sarkastycznie ocenił Jerzy Łojek, książę liczył chyba na rozdwojenie jaźni cara).
Ostatecznie, w memoriale przygotowanym dla władcy Lubecki wytknął błędy rządów Konstantego i Nowosilcowa w Warszawie, zasugerował ich odsunięcie od władzy i – zaproponował „zrównać polskie gubernie z resztą Cesarstwa”, a więc postąpił odwrotnie niż nakazywała mu to powstańcza instrukcja za to w myśl najgłębszych intencji Mikołaja.
Sejm Królestwa
Tymczasem w Warszawie, gdy rozpoczęły się obrady sejmu powstańczego, w manifeście uznającym Noc Listopadową za powstanie narodowe wyraźnie przypomniano niespełnione obietnice carskie względem Ziem Zabranych:
„Prowincje, dawniej do Rossyi wcielone, nie tylko przyłączonemi nie zostały, nie tylko bracia nasi nie otrzymali narodowych instytucyi, przez Kongres Wiedeński zawarowanych, lecz nadto obietnicami, zachętą, a potem oczekiwaniem obudzone w nich wspomnienia narodowe stały się przestępstwem i zbrodnią stanu (…) a od wstąpienia na tron Mikołaja  stan się ten coraz bardziej pogarszał (…)”.
Z tonem manifestu szła w parze treść broszury Michała Kubrakiewicza opublikowana tego samego dnia, pt. „Nadzieje Polski”, w której otwarcie wzywano do połączenia Polski z Litwą i rozszerzenia powstania o ziemie nad Niemnem, a nawet i Wartą.
Deputowany Dominik Krysiński krytykując kapitulancką politykę dyktatora, wzywał do podjęcia akcji zbrojnej na wschód od Bugu. Zwolennicy ugody i apologeci dyktatora jednak nie ustępowali, podkreślając, iż marsz na wschód może skończyć się nie tylko militarną klęską, ale również zaprzepaścić rokowania. W tym sensie sprawa Ziem Zabranych wpłynęła już od pierwszych dni powstania na krystalizację głównych obozów politycznych powstania.
Czartoryski chciał wesprzeć działania dyplomatyczne argumentem zwycięskich bitew, kaliszanie optowali za ofensywą, lewica domagała się wręcz detronizacji Mikołaja jako króla Polski.
Prasa polska
Prasa powstańcza różnych odcieni politycznych szybko podjęła wątek łączności z „braćmi zza Buga„. Konserwatywny ”Polak Sumienny” zwracał uwagę na losy rodaków za kordonem:
„Zwracają ku nam błagające spojrzenia ci mieszkańcy pięknego Wołynia, Litwy i Ukrainy, tego Podola, którego tęskne pola jak teraz serca mieszkańców były kolebką Dyktatora naszego” (Nr 10 z 16 grudnia 1830 r.)
(przypomnijmy, że Chłopicki  urodził się w Kapustynie na Wołyniu, ale sentyment do stron rodzinnych nie przesłonił mu wytkniętej misji politycznej).
Lewicowa „Nowa Polska” Ibusia-Ostrowskiego nawoływała do zaniesienia rewolucji na Litwę i Ruś (nr 2 z 6 I 1831). Pewien wpływ na publicystów, polityków i warszawską opinię publiczną mieli niektórzy obywatele Litwy i Rusi, którzy pod koniec 1830 roku zaczęli pojawiać się w Warszawie. W styczniu 1831 r. przedłożyli sejmowi adres, w którym przypominali o jedności ziem przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Apel znalazł żywy oddźwięk w sercach reprezentantów narodu, skoro marszałek sejmu Władysław Ostrowski przy jednomyślnym aplauzie sali, w patetycznym przemówieniu wołał w przeddzień detronizacji Mikołaja o jedność rozdartej kordonami zaborczymi Polski.
„Jednomyślność ta dotyczyła jednak jedynie celów, nie środków” – dopowiada historyk, Andrzej Wroński. Zabrakło bowiem zdecydowanych nacisków na Rząd Narodowy i dowództwo wojskowe, by wspomóc militarnie budzącą się insurekcję nad Niemnem, Styrem, Dniestrem. Powołano jedynie do życia ochotniczą Legię Litewsko-Wołyńską (która – dodajmy – wbrew swojej nazwie nie przekroczyła kordonu i walczyła tylko w Kongresówce).
Detronizacja
Na tle sporów o detronizację toczonych na forum sejmu znów pewną rolę odegrała kwestia Ziem Zabranych. Gen. Henryk Dembiński nie chciał całkowicie pozbawiać cara korony polskiej, lecz odsuwał go od tronu dopóki Ziemie Zabrane nie połączą się z Królestwem Polskim w ramach jednego konstytucyjnego państwa. Mikołaj nie był jednak osobą, która godziłaby się na pertraktacje z poddanymi: „Złóżcie broń i czekajcie moich rozkazów” – stanowczo polecił już na pierwszą wiadomość o Nocy Listopadowej.
Jak wiadomo, akt detronizacyjny wywołał wojnę polsko-rosyjską w II 1831 r. W dniu bitwy pod Stoczkiem Mochnacki przedstawiając rewolucyjny program Towarzystwa Patriotycznego nawoływał:
„Powołać masy do życia i wkroczyć do zabranych guberni nie zważając na żadne okoliczności (…). Spróbujmy wtargnąć z tą siłą na Wołyń, Podole, Ukrainę. Tym sposobem potęgę carów podkopiemy (…). Teatrem wojny nie może być dzisiejsza Polska, ale Polska pod panowaniem Rosji zostająca”.
Plany powstania na wschodzie
Z powstańczym programem Mochnackiego współgrała obawa Rosjan: Dybicz w rozmowie z Polakami w Petersburgu przewidując ostateczne zwycięstwo carskiego oręża, nie wykluczał jednakże przejściowego zajęcia przez wojska polskie Wilna. Tymczasem Chłopicki zmarnował szansę zniszczenia VI Korpusu gen. Rosena, którego główną częścią był tzw. Korpus Litewski. W jego składzie służyło przecież wielu Polaków z ziem zabranych, gotowych przejść na stronę powstańczą (dlatego Mikołaj I szybko zmienił skład kadry oficerskiej z kilkuset Polaków na Rosjan).
Historyk, prof. W. Zajewski zastanawia się nad zmarnowanymi  szansami Chłopickiego: dyktator mógł opanować szosę brzeską wraz z twierdzą i w ten sposób miałby dogodne wyjście w kierunku Litwy i Wołynia. Po klęsce Rosena siły rosyjskie musiałyby koncentrować się nie nad Bugiem, ale nad Dźwiną zaś ofensywa rosyjska ruszyłaby wiosną, a nie w lutym 1831 r. Taki scenariusz wypadków przewidywali gen. Chłapowski i płk W. Zamoyski. Niestety, Chłopicki obawiał się klęski z rąk Rosena i w ślad za tym interwencji obu niemieckich zaborców.
Nowy naczelny wódz, książę Michał Radziwiłł musiał myśleć o obronie Warszawy, a mieszkańcom Ziem Zabranych rozsyłał ulotki wzywające do chwycenia za broń. Pojawił się też pomysł prowadzenia „wojny szarpanej” na tyłach wroga, prowadzonej przez gen. Józefa Dwernickiego, lecz póki co sytuacja militarna zmusiła go do zmagań na lewym brzegu Wisły przeciwko gen. Kreutzowi.
Wyprawa Dwernickiego
Dopiero w marcu gen. Skrzynecki powrócił do wcześniejszych planów. Początkowo myślał o dywersji na szosie brzeskiej przeciwko siłom Dybicza; ostatecznie wybrał akcję na Wołyniu jako bardziej błyskotliwą. Okazała się wedle słów prof. Zajewskiego „przedziwną„, według Tokarza ”lekkomyślną bez granic”. Sytuacja militarna ułożyła się bowiem w swoiste błędne koło: Dwernicki złamawszy dane mu instrukcje (miał wziąć 1500 żołnierzy i prowadzić partyzantkę tymczasem jego siły wzrosły do ok. 5 tys. żołnierzy) wkroczył bez rozeznania za Bug, liczył na pomoc miejscowych insurgentów, podczas gdy oni od niego właśnie oczekiwali pomocy i wdał się w walną bitwę z siłami rosyjskimi pod Boremlem (18-19 IV 1831). Zwycięskie szarże kawalerii polskiej nie mogły jednak zmienić fatalnego położenia naszych wojsk: wepchnięte nad granicę austriacką i ścigane przez przeważające siły carskie, musiały ostatecznie złożyć broń przez Austriakami pod Klebanówką (1 V 1831).
Należy podkreślić, że decydujący wpływ na kształt powstania za Bugiem miała specyficzna sytuacja narodowo-społeczna: prawosławni chłopi ukraińscy widzieli wroga przede wszystkim w polskiej szlachcie-katolikach, ci zaś, pomni koliszczyzny (1768 r.) bardzo niechętnie wciągali do konspiracji swoich poddanych. Efekty takiej postawy okazały się mizerne: ruch powstańczy przypominający właśnie konfederację barską, dowodzony nieudolnie przez starca, weterana kościuszkowskiego, gen. Benedykta Kołyszkę poniósł klęskę w bitwie pod Daszowem (opiewaną w Dumie o Wacławie Rzewuskim Słowackiego).
Jedynie powstańczemu Pułkowi Jazdy Wołyńskiej Karola Różyckiego udało się zwycięsko dotrzeć spod Żytomierza do Zamościa. Sukces zawdzięczał brawurze, zdolnościom dowódczym, szczęściu – i umiejętnemu łączeniu patriotyzmu polskiego i kozackiego.
„Ledwo dziesiąta część była szlachty. Mieszczanie, synowie księży unickich, chłopi stanowi większość”
Wspominał po latach dowódca pułku. Ukraińskie zawołanie: „Sława Bohu” stało się hasłem bojowym partyzantów walczących o niepodległą Rzeczpospolitą Trojga Narodów.
„Znałem rycerza, powiem bohatera i prawdziwego. Póki był w kozaczej burce, na kozaczym koniu i z kozaczym «Sława Bohu» w ustach, póty Ukraina cała sercem do niego skakała i archanioł Michał z nieba się uśmiechał”
Pisał o swoim dowódcy Michał Czajkowski, późniejszy Sadyk Pasza.
Skutki operacji za Bugiem
Skutki przegranej okazały się, jak zwykle, opłakane: internowanie korpusu w Austrii pozbawiło powstanie bardzo wielu doborowych żołnierzy (część z nich z Piotrem Wysockim przedrze się przez kordony do walczącego kraju), dało innym (Giełgudowi na Litwie) fatalny przykład do naśladowania, usztywniło w Wiedniu antypolską politykę Metternicha, przyspieszyło represje carskie i w pewnym sensie przywiodło Paskiewicza pod Warszawę.
Jedynym bodajże pozytywnym skutkiem działań za Bugiem było powiększenie składu sejmu o przedstawicieli ziem zabranych, z których tylko jeden, kasztelan Narcyz Olizar został wybrany na rodzinnej ziemi, a pozostali w stolicy. Okazali się zresztą rzetelnymi patriotami, zaangażowanymi w działania dla dobra powstania. To właśnie z inicjatywy tzw. koła olizarowskiego doszło w Bolimowie do pozbawienia Skrzyneckiego wodzostwa.
Walki na Litwie
Podobne skutki klęski powstania listopadowego dostrzegamy również na Litwie, Żmudzi, Białorusi. Tam jednak przebieg działań zdecydowanie różnił się od insurekcji ukraińskiej. Powstańcy nie doczekawszy się rozkazów z Warszawy, samorzutnie chwycili za broń i począwszy od powiatu rosieńskiego (25 III 1831) metodycznie wyzwalali Żmudź. W kwietniu insurekcja litewska, której w odróżnieniu od Ukrainy zasięg społeczny był szeroki, ogarnęła Wileńszczyznę, mińskie, grodzieńskie, obwód białostocki i dotarła nad Berezynę. Szczery zapał mieszał się jednak z nieudolnością organizacyjną: zbyt łatwe zniechęcanie się a przede wszystkim całkowity brak łączności pomiędzy głównymi ośrodkami powstańczymi przyczyniły się ostatecznie do klęski insurekcji. Przykładem może być nieudany atak na Wilno kilku oddziałów partyzanckich dowodzonych przez Karola Załuskiego. Z powodu braku koordynacji do załamania akcji doszło właściwie już na początku działań (literacką pamiątką tych wydarzeń pozostał wiersz Mickiewicza Nocleg i – legenda Emilii Plater).
Wartość bojowa oddziałów partyzanckich przedstawiała się różnie: od ogarniętych paniką powstańców pod Plemborgiem po zacięcie walczących pod Połągą lub Poświęciem. Doskonałą organizacją wykazali się z kolei powstańcy telszewscy. Dodajmy, że nie mniejszą winę ponosi gen. Skrzynecki, którego do wysłania Wojska Polskiego na Litwę zmusiła, poniekąd przypadkowo, sytuacja militarna czyli wyprawa na gwardię i bitwa od Ostrołęką. Prądzyński planował rozbicie doborowych oddziałów wielkiego księcia Michała i w ten sposób poprzez województwo augustowskie zamierzał połączyć działania wojsk regularnych z partyzantką litewską oraz przeciąć Dybiczowi szlaki komunikacyjne. Klęska pod Ostrołęką sprawiła, że odcięte od reszty wojsk oddziały gen. Antoniego Giełguda (dodajmy, że już 21 V granicę z Rosją przekroczył oddział  Dezyderego Chłapowskiego) pojawiły się, prąc naprzód, na Litwie.
„Wyprawa ta byłą nie tylko wymownym dowodem umiejętności gen. Chłapowskiego, ale również świadczyła o możliwościach skutecznych działań wyborowej kawalerii, wzmocnionej piechotą i artylerią na obszarach etapowych armii rosyjskiej” – pisze z uznaniem o polskim generale jego biograf.
Akcja okazała się jednak spóźniona, gdy powstanie już wygasało, ale miała szansę odnieść sukces. Niestety, nieudolność Giełguda przyczyniła się do przegranej pod Wilnem. Zamiast bowiem najspieszniej maszerować pod mury stolicy Litwy, Giełgud (za aprobatą Dembińskiego) rozpraszał swoje siły, zwlekał, kierował się na Żmudź i w efekcie doczekał się tylko przybycia do Wilna nowych jednostek rosyjskich, z którymi przegrał bitwę pod Górami Ponarskimi (19 czerwca 1831 r.). W ciągu kilku tygodni siły carskie wzrosły z ok. 5 do przeszło 24 tysięcy żołnierzy przewyższając znacznie polskie. Giełgud nie rozpoznał terenu, przyjął bitwę na warunkach korzystnych dla nieprzyjaciela i dla niego dogodnych, utracił możliwość dowodzenia całością sił; doszło wówczas do nieskoordynowanych zmagań.
Należy zaznaczyć, że zdecydowana postawa władz rosyjskich w samym mieście uniemożliwiła wybuch powstania w jego murach (oddział ochotników złożony głownie ze studentów został rozbity i rozproszony po wyjściu z miasta; wcześniejsze aresztowania również storpedowały szanse na poważniejszą konspirację; m. in. w więzieniu znalazł się Józef Ignacy Kraszewski).
Brzemienne w skutki okazały się decyzje podjęte w czasie debaty generałów polskich w Kurszanach. Oddziały gen. Giełguda, Chłapowskiego i Rolanda przyciśnięte przez Rosjan do granicy pruskiej zmuszone zostały do złożenia broni i internowane (przy czym od bratobójczego strzału zginął nieudolny Giełgud), tylko gen. Henrykowi Dembińskiemu udało się okrężną drogą, przez białoruskie bezdroża powrócić do Warszawy. Wkrótce doczekał się nawet, choć na krótko, stanowiska naczelnego wodza.
Błędy polskie
Po latach, na emigracji, Ludwik Mierosławski wytknie błędy i niedociągnięcia insurekcji zabużańskiej w swoim, pisanym apodyktycznie, lecz z dużą dozą trafnych uwagach Rozbiorze krytycznym powstania: zwlekanie z podjęciem walki, gdy siły wroga na tych terenach były jeszcze nieliczne i słabe, brak koncepcji prowadzenia kierowania powstaniem w Warszawie, zwłaszcza w odniesieniu do Rusi anachroniczne sposoby walki i zgubne w skutkach zaniechanie reformy włościańskiej.
Zwłaszcza ta ostatnia kwestia odcisnęła znamienne piętno na całym powstaniu listopadowym. Sejm, mimo licznych debat nie zdobył się na żadną zdecydowaną reformę. Wobec chłopów z Ziem Zabranych prezes Rządu Narodowego oferował w maju 1831 r. jedynie zrównanie praw z włościanami w Królestwie Polskim. Ale i ta deklaracja księcia Adama zawarta w Myślach o powstaniu w prowincjach zabranych okazywała się li tylko papierową, gdyż jej realizacja zależała od poszerzenia orężem zasięgu polskiej władzy.
Podobne znaczenie miała przyjęta 5 V 1831 r. uchwała sejmowa zrównująca prawa na Litwie i Rusi z obowiązującymi w Kongresówce. W sferze dyplomatycznej Czartoryski (licząc na życzliwość i pośrednictwo Wiednia) przedstawiał Metternichowi szansę na rokowania z Mikołajem I pod warunkiem poszerzenia Królestwa Polskiego o „polskie gubernie”, co w oczach cara było zupełnie nie do przyjęcia. Andrzej Wroński negatywnie zatem ocenia wysiłki powstańcze:
„Generalnie działalność mieszkańców Królestwa na rzecz ziem zabranych ocenić trzeba jako niewystarczające. Zabrakło zdecydowanej presji, zwłaszcza ze strony sejmu, celem udzielenia realnego wsparcia powstańcom za Bugiem i Niemnem. Naciski na rozwiązanie kwestii społecznej na tamtych terenach wysuwane przez lewicę i kaliszan były zbyt słabe i stawiane za późno”.
Echa walk zabużańskich
Reasumując: mimo iż działania powstańcze na Litwie i Ukrainie toczyły się daleko od głównego frontu walki, to rola Ziem Zabranych w wojnie 1831 roku okazała się ważna. Profesor Askenazy twierdził wręcz, że podstawową przyczyną wybuchu insurekcji była właśnie nie załatwiona od 1815 r. sprawa „wewnętrznego rozszerzenia„. Nawet jeżeli dziś współczesna historiografia podważa tak stanowcze zdanie, to nie neguje bynajmniej ważnej pod względem militarnym roli Ziem Zabranych: dywersja na tyłach armii Dybicza utrudniła przecież działania wojsk rosyjskich. Różnice etniczne, wyznaniowe, społeczne, kulturowe między Litwą a Ukrainą wpłynęły na stopień zaangażowania lokalnych społeczności w insurekcję, choć formy walki partyzanckiej na tych terenach okazały się podobne. Niestety, cywilne i wojskowe władze powstańczej Polski w Warszawie nie wypracowały konsekwentnej polityki wobec ”braci zza Buga”, zwłaszcza ludności chłopskiej.
Rozwój powstania wiosną 1831 r., w tym ogarnięcie przez nie ziem zabużańskich wpłynęło też na postawę Europy, która ostatecznie, z ulgą stwierdziła, że „porządek panuje w Warszawie„. Przez moment jednak minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Henry Palmerston zastanawiał się nad poruszeniem sprawy polskiej na forum międzynarodowym, byle tylko Polacy ”wnieśli” pod obrady argument zwycięskich bitew.
W Petersburgu Mikołaj I – w innym niż Palmerston nastroju – myślał w dniach wiosennej ofensywy Polaków o oddaniu Prusom „balastu„, jakim było dla niego Królestwo Polskie. Metternich skrycie zacierał ręce widząc kłopoty Rosjan, a sposób, w jaki odniesiono się do przekraczającego galicyjski kordon Dwernickiego stał się później, obowiązującym rozwiązaniem w prawie międzynarodowym. Zresztą część internowanych żołnierzy zasili wkrótce szeregi Wielkiej Emigracji. „Na paryskim bruku„ pamięć o ”kraju lat dziecinnych” przyczyni się zarówno do powstania epopei Mickiewicza (wydawcą Pana Tadeusza okaże się partyzant z Podola, Aleksander Jełowicki) i rozwoju legendy Emilii Plater, powołania do życia Towarzystwa Litewskiego i Ziem Ruskich (z inspiracji Feliksa Wrotnowskiego, powstańca z Litwy) jak również odrodzenia działań niepodległościowych chociażby w postaci spisku Szymona Konarskiego, żołnierza z korpusu Wojska Polskiego działającego na Litwie.

Bibliografia:

  1. Beauvois D., Trójkąt ukraiński, Lublin 2006;
  2. Bielecki R., Belwederczycy i podchorążowie, Warszawa 1989;
  3. Łojek J. Szanse powstania listopadowego, Warszawa 1986;
  4. Mierosławski L., Rozbiór krytyczny kampanii 1831, Paryż 1845;
  5. Mochnacki M., Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831, t. 1-2, Warszawa 1984;
  6. Przewalski S., Bitwa pod Boremlem, SMHW, 1963, t. IX, cz. 2;
  7. Różycki, Pamiętnik pułku jazdy wołyńskiej, Kraków 1898;
  8. Wroński A., Powstanie Listopadowe na Wołyniu, Podolu, Ukrainie, Warszawa 1993;
  9. Tokarz W., Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1994;
  10. Tupalski, J., Generał Dezydery Chłapowski 1788-1879, Warszawa 1983;
  11. Zajewski W., Walki wewnętrzne ugrupowań politycznych w powstaniu listopadowym, Gdańsk 1967;
  12. Zajewski W., Powstanie listopadowe 18310-1831, Warszawa 1998.
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick, e-mail i rozwiązać proste równanie. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych artykułach. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

niedziela, 8 grudnia 2013

Dzień 8 grudnia



DZIEŃ 8 GRUDNIA

Z dniem 8 grudnia, w którym czcimy Niepokalane Poczęcie Maryi, wiążą się dwa wydarzenia, poprzez które Matka Boża zechciała łaskawie wkroczyć w naszą historię, by objawić nam Swą szczególną miłość. Może warto je u progu Adwentu przypomnieć? Może skłonią kogoś do oddania szczególnej czci Matce Bożej w tym dniu i nauczą go szukać ratunku w Jej Niepokalanym Sercu, przed którego potęgą drży szatan?
+ 27 listopada 1830 roku, w sobotę, przed pierwszą niedzielą Adwentu, Matka Najświętsza objawiła się św. Katarzynie Labouré. Była ona wówczas nowicjuszką u Sióstr Szarytek w klasztorze przy ulicy du Bac, w Paryżu. Poprosiła ją m. in. o wybicie medalika według ukazanego modelu, obiecując, że „osoby, które będą go nosić z ufnością, otrzymają wielkie łaski”.
Młoda nowicjuszka tak opisała to wydarzenie:
«W czasie rozmyślania usłyszałam jakby szelest w chórze. Popatrzyłam w kierunku ołtarza. Tam ujrzałam Najświętszą Pannę. Stała ubrana w jedwabną suknię, stopy opierała na półkuli, opasanej splotami węża. W rękach uniesionych do wysokości piersi trzymała swobodnie glob ziemski, a oczy wzniosła ku niebu... Cała Jej postać tchnęła tak niezwykłym pięknem, że nie umiałabym tego opisać...
Najświętsza Panna spuściła wzrok i spojrzała na mnie. Usłyszałam głos mówiący: „Kula, którą widzisz przedstawia cały świat...”
Po chwili glob zniknął, a Matka Boża wyciągnęła ręce, jakby chciała wszystko ogarnąć. Spływały z nich promienie tak jasne, że wszystko ginęło w poświacie. Potem ukazał się dokoła postaci owalny napis ze złotych liter: O, Maryjo, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy. Wówczas usłyszałam wyjaśnienie: Promienie, które widzisz, są symbolem licznych łask, jakie zsyłam na osoby, które mnie o nie proszą. Postaraj się o wybicie medalu z tym moim obrazem i napisem. A ktokolwiek będzie go ze czcią i ufnością nosił, otrzyma mnóstwo łask Bożych.
W tej chwili obraz jakby się odwrócił. Zobaczyłam jego drugą stronę. W otoku dwunastu gwiazd nad literą M widniał krzyż, a pod tym dwa Serca, jedno otoczone cierniową koroną, drugie natomiast – przebite mieczem. Zrozumiałam, że były to Serca Jezusa i Maryi.»
Noszący medalik Najświętszej Panny ukazany Katarzynie, otrzymali tak wiele niezwykłych łask, że szybko nazwano go cudownym medalikiem. Ona sama, oddając się do dyspozycji Niepokalanemu Sercu Maryi i wypełniając do końca życia pokorne posługi przy ludziach starych, a łaską wizji dzieląc się jedynie ze spowiednikiem, osiągnęła świętość.



Cudowny medalik nosiła też ze czcią św. Bernadetta z Lourdes w czasie, gdy ujrzała Najświętszą Pannę.
Także św. Maksymilian, gdy założył Rycerstwo Niepokalanej właśnie ten medalik obrał za szczególny znak stowarzyszenia.
+ Z dniem 8 grudnia, w którym czcimy Niepokalane Poczęcie Maryi, wiąże się też inne objawienie, które miało miejsce przed 50 laty we Włoszech. W latach 1947-76 pielęgniarka Pierina Gilli doświadczała objawień w Montichiari-Fontanelle, w okolicach Brescji. Matka Boża przedstawiła się jej jako Róża Duchowna oraz jako Matka Kościoła. Główne Jej wezwanie streszczało się w błaganiu: „modlitwy, zadośćuczynienia, pokuty”! Jej największą troską była modlitwa za kapłanów tracących wiarę, dopuszczających się zdrady powołania. Pragnęła rozwoju szczególnego nabożeństwa do Niepokalanego Serca i czczenia Jej pod wezwaniem Róży Duchownej w instytutach religijnych i zakonach.
W roku 1947, zapowiadając Swe zjawienie się na dzień 8 grudnia, ogłosiła, iż czas ten, pomiędzy 12 a 13-tą, wyznaczy godzinę szczególnej łaski dla świata. Powiedziała:
«Jestem Niepokalane Poczęcie... Jestem Maryją, pełną łaski, Matką mojego Boskiego Syna Jezusa Chrystusa... Przez moje przybycie do Montichiari życzę sobie, aby Mnie wzywano i czczono jako Różę Duchowną. Życzę sobie, by każdego roku 8 grudnia w południe obchodzono ‘godzinę łaski dla całego świata’. Przez to nabożeństwo ześlę niezliczone łaski dla ciała i duszy.
...Moim życzeniem jest, aby ta godzina łaski została upowszechniona i żeby cały świat się o tym dowiedział. Kto w tym czasie będzie się modlił w kościele lub w domu i wyleje łzy żalu, znajdzie pewną pomoc i uzyska z mojego Serca opiekę i łaski. ...Mam przygotowany bezmiar łask dla wszystkich dzieci, które słuchają mego głosu i te moje życzenia biorą sobie do serca...»
«Dzięki modlitwie w tej godzinie ześlę niezliczone łaski dla duszy i ciała. Będą liczne nawrócenia.»
«Pan, mój Boski Syn Jezus okaże wielkie miłosierdzie jeżeli dobrzy ludzie będą się modlić za swych grzesznych braci.»
Za kilka dni – dzień 8 grudnia. Oddajmy się w sposób szczególny do dyspozycji Niepokalanie Poczętej Maryi. Skorzystajmy z tak wielu możliwości wyproszenia szczególnych łask dla nas samych, dla bliskich i dla całego świata, z możliwości nieustannie zsyłanych nam przez Niebo.

środa, 4 grudnia 2013

4go grudnia, w Dzień Barbórki. W hołdzie Górnikom Polski.

Katastrofy górnicze (cz. 2)


        W XIX w. pod panowaniem pruskim dochodziło na Śląsku, i w Zagłębiu Dąbrowskim – pod zaborem rosyjskim – do katastrof, które zaliczano do największych w dziejach górnictwa nie tylko na ziemiach polskich.
Na terenie Michałkowic (dziś dzielnica Siemianowic Śląskich) od 19 listopada 1803 r.  istniała kopalnia „Fanny”, eksploatowana od 1804 r. przez właścicieli Michałkowic, rodzinę von Rheinhaben.
Musiała przynosić znaczne zyski, bo w 1815 i 1821 r. została powiększona. Jednak w 1823 r. doszło w niej do pożaru wyrobisk, którego nie udało się opanować. Wprawdzie w maju 1829 r. została połączona z polem „Theresienswunsch”, pod nazwą skonsolidowana kopalnia „Fanny”, jednak jeszcze w… 1855 r. Józef Lompa pisał: „[Kopalnia gorejąca w pobliżu Siemianowic]. Niby stary cmentarz leży tu przestrzeń, podnoszą się tu licznie mogiły. W niektórych miejscach wybuchają dymy i płomienie jako świadki wewnętrznego działania żywiołu. Z ostrożnością można tu na powierzchni tylko postępować, dokąd się jeszcze podziemny ogień nie dostał. Jak nieobliczalne bogactwo to idzie na zniszczenie. [...] Czyniono tu już wszelkie możebne próby, aby ogień przytłumić, ale bez skutku. Kopalnia wciąż pali się, a są miejsca, gdzie już płomieniom nic do strawienia nie pozostaje. Traci się tam bardzo wiele. Mimo tego Śląsk posiada jeszcze bardzo wiele palnego materiału”
Działającą na polu „Theresienswunsch” i „Chassee” kopalnię „Fanny” w 1892 r. od michałkowickich Rheinhabenów kupił książę Hugon zu Hohenlohe-Oehringen, którego spadkobiercy w 1923 r. połączyli ją z kopalnią „Hohenlohe”. Podczas wielkiego kryzysu, 31 marca 1933 r. kopalnia „Hohenlohe-Fanny” została unieruchomiona.
Inna kopalnia „Fanny” została założona na terenie Zagłębia Dąbrowskiego. Pod wsią Sosnowice w dobrach sieleckich (dziś sosnowiecka dzielnica Sielec) pochodzącego ze Śląska Opolskiego hrabiego Jana Renarda od 1856 do 1875 r. plenipotentem i głównym inżynierem górniczym był pochodzący również ze Śląska Hermann Moebius. Pod jego kierunkiem w 1857 r. rozpoczęto w Sielcu budowę, a od 1858 r. eksploatację odkrywkowej kopalni „Fanny”.
Wkrótce potem w 1863 r. na Dębowej Górze w dobrach Renarda powstała pierwsza głębinowa kopalnia „Ludmiła”. Nazywano ją w późniejszym okresie kopalnią „stary Renard”.  Miała dwa szyby wydobywcze: „Moebius” i „Jan” o głębokości 80 m, wyposażone w parowe maszyny odwadniające i wyciągowe oraz własną kotłownię. Szybami tymi eksploatowano pokłady 501 i 510. W 1873 r. w kopalni „Ludmiła” wydobyto 90 tys. t węgla.
Po śmierci hrabiego Jana (w 1874 r.) od 1875 r. dyrektorem dóbr jego spadkobierców był kolejny inżynier górniczy ze Śląska, Ludwik Mauve. O sytuacji w zarządzanych przez niego kopalniach może świadczyć fakt, że w 1879 r. dwaj urzędnicy starej kopalni „Renard” zostali pobici przez robotników ponieważ obniżyli im płace.
Po wprowadzeniu przez Rosję w 1877 r. wysokich ceł produkcyjnych na granicy z Niemcami spadkobiercy Renarda sprzedali w latach 1879 – 1885 dwanaście parcel gruntowych różnym przedsiębiorcom niemieckim, którzy chcąc się utrzymać na chłonnym rynku rosyjskim zaczęli w Zagłębiu Dąbrowskim lokować filie swoich zakładów i finansować m.in. budowę fabryk i hut. Transakcje te ograniczyły możliwości wydobycia węgla, gdyż pod nowymi zakładami trzeba było zachować filary ochronne. Mimo to w 1880 r. wraz z właśnie uruchomioną kopalnią „Fryderyk” z kopalni „Ludmiła” wydobyto 127 780 t węgla.
Jednak w 1881 r. właśnie w owej nowoczesnej jak na te czasy, ale od początku mającej problemy z odwadnianiem kopalni „Ludmiła” doszło do wielkiej tragedii: do wyrobisk wdarły się nagle olbrzymie ilości kurzawki. W galaretowatym mule na zawsze pozostało około 200 górników. Trwające w następnych latach próby odwodnienia kopalni zakończyły się fiaskiem. Doprowadziło to do podjęcia decyzji o rozbudowie kopalni „Fanny” w Sielcu, którą początkowo nazywano „nowy Renard”.
W latach 1880 – 1883 zgłębiono na jej terenie dwa szyby: „Eulenburg” i „Renard” o głębokości 220 m, pogłębione następnie (w 1886 r.) do 280 m., dzięki czemu udostępniono pokład 500. Po ponad stu piętnastu latach od tamtych wydarzeń kopalnia owa zakończyła z dniem 31 grudnia 1997 r. działalność. Czy dziś, po prawie dziesięciu latach ktoś jeszcze pamięta pod jaką nazwą działała od 1956 do 1997 r.?
W tym roku mija 110 rocznica innej wielkiej tragedii. Na nocnej zmianie 3 marca 1896 r. w kopalni „Kleofas” wybuchł pożar, który spowodował śmierć ponad 104 górników. Kopalnia „Kleofas”, której ojcem chrzestnym był sam Karol Godula uzyskała nadanie w 1840 r., a eksploatowano ją od 1845 r. na terenie dóbr załęskich pod wsią Katowice (dziś katowicka dzielnica Załęże), należących najpierw do żydowskiego kupca i przedsiębiorcy z Bytomia, dzierżawcy folwarku w Bogucicach, Loebla Freunda, a następnie do dyrektora dóbr hrabiego A. M. von Renarda ze Strzelec Opolskich, Karola Neumanna. Kopalnię, która w 1867 r. została zatrzymana, od spadkobierczyni Goduli, Joanny Gryzik-Schaffgotsch kupiła w 1880 r. firma „Georg von Giesche Erben” i uruchomiła ją ponownie w 1886 r.
Dziesięć lat później, gdy na początku marca trwał strajk górników Zagłębia w Karvinie firma spadkobierców Giszego wykorzystywała nadarzającą się koniunkturę do zwiększenia zysków. Dlatego – według szczegółowej rekonstrukcji, jakiej dokonał Robert W. Borowy we wszechstronnym opracowaniu „Wczoraj – dziś – jutro… kopalni >>Katowice-Kleofas<<. Historia węglem pisana” – w środę 3 marca, zjeżdżająca o godzinie 18 na dół  nocna zmiana została wzmocniona do 135 osób.
Spośród nich pięciu pracowników obsługi maszyn miało uszczelnić rurociąg parowy ówczesnego szybu „Frankenberg” (współcześnie „Fortuna I”). Około godziny 21.30 jeden z nich, Karol Kott, który zwykle obsługiwał starą maszynę odwadniającą, postanowił przelać do swojej lampy naftę, którą wcześniej ukradł. W trakcie przelewania nafta się rozlała i zapaliła drewniany podest oraz pobliski stos desek. Kottowi i pozostałym „maszynowcom” nie udało się ugasić pożaru. Ostrzegli więc pracujących poniżej górników, wycofali się w górę do poziomu 125 m i pięćdziesięciometrową przecinką przedostali się do szybu wylotowego „Walter” (współcześnie „Fortuna II”). W panice nie zamykali za sobą tam wentylacyjnych na poziomie 125. O pożarze zameldowali dopiero po wyjeździe na powierzchnię.
Tymczasem pod szybem „Frankenberg” paliła się już obudowa szybu, a pozostawienie otwartych tam na poziomie 125 powodowało, że gazy pożarowe odwróciły  prądy powietrza. Dym i czad zaczął podążać szybem „Frankenberg” w dół do poziomu 444 m. Zagroziło to polu głębinowemu „Recke”: o godzinie 24 zanotowano w meldunku nocnym, że górnicy przy szybie „Recke” zostali wówczas chwilowo zmuszeni do wyjazdu ponieważ mimo gaszenia wodą nastąpiło odwrócenie prądów powietrza. Wkrótce jednak gorące gazy wdzierające się na pole „Recke” odwróciły prąd powietrza i porwane w górę spaliły tamy wentylacyjne, a następnie przecinką wydostały się na poziomie 126 m do szybu „Walter”.
W tym momencie, tzn. około godziny 21.50 zimne powietrze wlotowe porwało je znowu w dół i rozprowadzało w dwie strony: „1) szybikiem przez przekop na poziomie 126 do zachodniej części pola wschodniego II i dalej przez pole zachodnie do szybu” „Cezar”, „2) przekopem południowym na poziomie 162 m w kierunku pola wschodniego I i szybu >>Schwarzenberg<<, zasilając po drodze przodki korytarzowe w pokładzie >>Środkowym<< i w pokładzie >>Kleofas<<.
Około godziny 22.00 nastąpiło odwrócenie prądu powietrza w szybie „Walter”, skąd wraz z kłębami dymu i gazami pożarowymi zaczęły się wydobywać płomienie. W tym czasie rozpoczęto izolowanie szybu „Recke” od szybów „Walter” i „Frankenberg” tamami przeciwpożarowymi pomiędzy poziomami 126 i 162.
Około godziny 22.10 po raz pierwszy dymy i gazy wdarły się na krótko do eksploatowanych pól pokładu „Cleophas”. Najprawdopodobniej wówczas zostali zaskoczeni wszyscy górnicy z tego pokładu. Zapaliła się wówczas tymczasowa drewniana obudowa szybu „Cleophas”, co znów spowodowało odwrócenie ciągu powietrza. Do godziny 22.30 dokonała się tragedia ludzi w pokładzie „Cleophas” i pozostałych częściach pola wschodniego I oraz w zachodniej części pola wschodniego II i w polu zachodnim.
Wkrótce potem zaczęła się hekatomba górników we wschodniej części pola wschodniego II w pobliżu szybu „Schwarzenfeld”. W bardzo gęstych dymach i gazach pożarowych, które wdarły się do tej części pola ich szanse przeżycia były minimalne. Jednak jeszcze przed godziną 23.00 słychać było wołania z dołu szybu „Schwarzenfeld”. W tym czasie na teren kopalni dotarł dyrektor Bernhardi.
Podczas otamowywania szybu „Recke” okazało się, że świeże powietrze przedostawało się do szybu „Frankenberg” z dolnych poziomów. Do szybu „Walter” skierowano wodę z głównego odwodnienia na szybie „Recke”, co doprowadziło nie tylko do przytłumienia ognia, ale także odwróciło ciąg powietrza w szybie „Recke”, którym zaopatrywano w świeże powietrze 120 ludzi ciągle pracujących na pokładzie 501 w polu głębinowym „Gerhard”. Dlatego konieczne było przerwanie gaszenia szybu „Walter” wodą.
Około godziny 23.30 po przeanalizowaniu wcześniejszego meldunku posłano do szybu „Schwarzenfeld” sztygara Franciszka Nieslona, który na miejscu zastał m.in. dwóch praktykantów ze szkoły górniczej Adolfa i Offczarczyka. Szyb w tym czasie jeszcze normalnie wentylował i w rezultacie wylatujące nim rozgrzane gazy utrudniały zjazd lub wyjazd z dołu. Po opuszczeniu ręcznym kołowrotem na dół blaszanej beki służącej do zjazdu wyciągnięto z szybu prawie zaczadzonego i poparzonego ogniem z pieca wentylacyjnego Jan Tomanka II, który był przodowym.
Tomanek poinformował o czternastu nieprzytomnych górnikach leżących pod szybem. Sztygar Nieslon posłał więc do szybu „Cezar” po kosz wyciągowy i ponownie opuścił na dół bekę z notesem. Nikt nie wyjechał, jednak przodowy Skudrzyk napisał, że kilku ludzi żyje, ale nie mają sił wejść do beki. Dlatego Nieslon podjął decyzję o wychłodzeniu szybu, aby dostać się na dół. Musiało to spowodować odwrócenie ciągu powietrza w pokładzie „Cleophas”, jednak innego wyjścia nie było.
W tym czasie z pokładu „Gerhard” nadgórnik Piotr Wieczorek skierował załogę pola głębinowego do dalszego otamowywania szybu „Recke” i „Cleophas”. Teren był zasilany powietrzem od szybu „Recke”, co doprowadziło do przewietrzenia przekopu południowego  aż po pokład „Środkowy” („Mittel”), gdzie uratowano dziesięciu górników. Około godziny 24.00 zakończono izolowanie szybu „Recke”, a Wieczorek zaczął wyprowadzać swoich 120 ludzi.
W celu rozbicia „fludrów”, którymi była odprowadzana woda, która zbierała się za obmurowaniem szybu „Schwarzenfeld” sztygar Nieslon opuszczał się trzy razy w gęsty dym i gorące gazy z paleniska wentylacyjnego. Bez skutku. Dopiero jeden z praktykantów, Offczarczyk, kazał odkryć przedział, którym opuszczano bekę i zerwać od strony południowej deskowanie wieży. Dzięki temu do szybu wpadło zimne powietrze, co umożliwiło Nieslonowi i jego ludziom opuszczenie się na głębokość około 40 m. Dopiero wówczas udało im się rozbić „fludry” i skierować wody do szybu. Spowodowało to kolejną zmianę ciągu i „Schwarzenfeld” stał się szybem wlotowym. W pokładzie „Cleophas” ustał przepływ powietrza, a w konsekwencji – przewietrzanie gazów i dymów pożarowych, które nawet zaczęły się cofać. Wyrobiska były bardzo zadymione, zwłaszcza, że szyby wentylacyjne „Cezar” i „Schwarzenfeld” przestały pełnić rolę wylotowych, a rozgrzany przewodami parowymi „Recke” słabo wciągał powietrze…
Po sukcesie akcji z „fludrami” sztygar Nieslon był tak wyczerpany, że musiał wezwać pomoc z dyrekcji, a w międzyczasie nakazał umocować do lin sprowadzony właśnie z szybu „Cezar” metalowy kosz druciany.
Z dyrekcji do szybu „Schwarzenfeld” skierowano sztygara pola wschodniego – Wiktora Tomasczewskiego (po latach, od 1935 do 1941 r. był dyrektorem kopalni „Kleofas”), który po przybyciu na miejsce stwierdził, że szyb lekko wciąga powietrze. Natychmiast wraz z jednym przodowym zjechał na dół. Pod szybem znalazł 18 leżących lub siedzących górników. Czterech dawało słabe oznaki życia. Tomasczewski załadował do kosza jednego z owej czwórki i wraz z przodowym wysłał go na powierzchnię. Po około 20 minutach zjechało na dół dwóch innych górników. Jednego sztygar zostawił pod szybem jako sygnalistę, a drugi jako konwojent wywoził najpierw żywych, potem martwych kolegów. W międzyczasie odszukał jeszcze trzech martwych górników w okolicy szybu (z jego relacji wynikało, że musieli zginąć nagłą śmiercią…).
Kiedy na dół zjechał cieśla Paweł Krzyżowski, razem ze sztygarem ruszyli w górę, w stronę pola wschodniego I. W rezultacie ich nawoływań odnaleźli się czterej przodowi, którzy robili razem na nocnym filarze. Okazało się, że uciekli przed gazami do chodnika wentylacyjnego za tamy i uszczelnili je. Dzięki temu przetrwali w 30 metrowej komorze z czystym powietrzem. Wkrótce odnalazło się trzech dalszych przodowych i jeden wozak. Tomasczewski nakazał wyjazd.
Dopiero około godziny 5.00 rano Tomasczewski z Krzyżowskim ruszyli ponownie na przeszukanie pola wschodniego. Przedzierali się w zastygłych dymach około 900 m, aż do upadowej, gdzie odnaleźli sześciu martwych górników i – nieco dalej – nieżywego nadgórnika Blaeschke, który zginął podczas otwierania tamy bezpieczeństwa. Gdy Krzyżowski zaczął tracić przytomność, Tomasczewski z trudem odprowadził go pod szyb. Tam spotkał sześcioosobową drużynę ratowniczą nadsztygara Goguel’a, z którą wrócił po odnalezionych poległych kolegów. Tym razem poszli inną drogą do chodnika podstawowego i otwarli tamy wentylacyjne. W ten sposób około godziny 9.00 rozpoczęli ostateczne przewietrzanie pola wschodniego. Według relacji W. Tomasczewskiego dymy ustępowały w stronę szybu „Cezar” i pola zachodniego. Około 10.00 uznano pole wschodnie za przewietrzone. Wówczas dopiero przez szyb „Schwarzenfeld” wyniesiono wcześniej odnalezionych sześciu martwych górników i poległego nadgórnika Blaeschke. Szybem tym wywieziono też wszystkich pozostałych żywych i martwych. Na powierzchni ustalono, że brakuje 3 ludzi.
Po dwunastu dramatycznych godzinach, gdy uratowana część załogi kopalni, łącznie z pracownikami dozoru, po prostu nie była w stanie kontynuować akcji, zawieszono ją w południe 4 marca. W tym czasie w zadymionych wyrobiskach zagubiły się dwa zastępy ratownicze. Odnalazły się dopiero około godziny 22.00. Niestety, dwóch ratowników zginęło.
Akcję  wznowiono o 6.00 rano w piątek, 5 marca. Wówczas na upadowej V odnaleziono brakujących poprzedniego trzech martwych górników, a następnie udało się dotrzeć do szybu „Cezar”, gdzie natrafiono na kolejnych 12 poległych, ale odnaleziono też dwóch cudem ocalałych. Około 21.00 zakończono uszczelnianie pola pożarowego, co zakończyło akcję.
Wzięło w niej udział oprócz załogi kopalni „Kleofas” ponad 300 górników i 20 pracowników dozoru z kopalni „Gische” (współcześnie: „Wieczorek”), „Heinitz” („Rozbark” w Bytomiu), „Ferdinand” („Katowice”), „Konig” („Prezydent” w Chorzowie), „Myslowitz” („Mysłowice”) i innych. Wyróżnili się w niej szczególnie przodowi Theodor Burian, August Pohl i P. Wieczorek oraz sztygarzy F. Nieslon i W. Tomasczewski.  Swoją ofiarność przepłacili ciężkim zatruciem cieśla P. Krzyżowski i F. Nieslon.
Według oficjalnej listy zatrudnionych poległo 104 górników. Jednak R. W. Borowy w swoich badaniach ustalił miejsce pochówku 105 poległego i na podstawie analizy akt „Giesche S.A.” w katowickim Archiwum Państwowym oraz artykułu R. Regulskiego „Wiek po tragedii” („Skarbnik” 1996, nr 3, s. 4-5) twierdzi, że „liczba wszystkich poległych, zarówno członków załogi jak i ratowników mogła wynosić około 110 – 115 osób”.
Było wśród nich 32 kawalerów, ale 73 pozostawiło wdowy (12 było w ciąży) z 207 dziećmi w wieku do 16 lat oraz rodziców i młodsze rodzeństwo, którzy do tego czasu pozostawali na ich utrzymaniu. Większość z nich mieszkała w okolicach Załęża, ale pochodzili ze Śląska Opolskiego. Trzech miało powyżej 55 lat, szesnastu – do 20 lat (w tym dwóch szesnastolatków), a 85 pozostałych było w wieku od 21 do 55 lat. Dziś o ich tragicznej śmierci przypomina masowy grób na cmentarzu w katowickim Dębie.
Najdłużej spośród uratowanych żył Jan Swadźba, który jeszcze w 1956 r., w 60 rocznicę tragedii uczestniczył w jej obchodach.
Połączone kopalnie „Katowice-Kleofas” fedrują nadal w Katowickim Holdingu Węglowym. Jest więc nadzieja, że pamięć o tamtej katastrofie i o ludziach, którzy w niej zginęli oraz o tych, którzy narażali swoje życie dla ratowania towarzyszy – nie zaginie.
                                                                                                                                             Roman Adler
______________________________________
________________________________________

ps


 Post Napisane: 20 cze 2009, o 18:49    http://eksploratorzy.com.pl/viewtopic.php?t=800#p2397
Offline
Przyjaciel
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 31 maja 2009, o 21:36
Posty: 3096
Lokalizacja: Chorzów
Imię: Henryk.
Kopalnia Gottwald/Eminencja została wydzielona do osobnego wątku. le_szek

Kopalnia Kleofas położona w dzielnicy Załęże należy do najstarszych na Śląsku.
Kopalnia Kleofas powstała w 1840 roku, natomiast eksploatację rozpoczęto w 1845 roku. W 1855 połączono ją z polami górniczymi i kopalniami: "Adam", "Eva", "Joseph", "Jenny" i "Rinaldo". Kopalnia w jednej połowie należała do Karola Goduli, a w drugiej do żydowskiego kupca i przedsiębiorcy z Bytomia, dzierżawcy folwarku w Bogucicach, Loebla Freunda, a następnie do dyrektora dóbr hrabiego A. M. von Renarda ze Strzelec Opolskich, Karola Neumanna. Kopalnię, która w 1867 roku została zatrzymana, od spadkobierczyni Goduli, Joanny Gryzik-Schaffgotsch kupiła w 1880 roku firma Georg von Giesches Erben i uruchomiła ją ponownie w 1886 roku. Dziesięć lat później, gdy na początku marca trwał strajk górników Zagłębia w Karvinie firma spadkobierców Giszego wykorzystywała nadarzającą się koniunkturę do zwiększenia zysków. Regularne wydobycie węgla w kopalni ustało w październiku 2004 roku.

Taki widok na szyby i nadszybie przejdzie do historii
Załącznik:
1.JPG
1.JPG [ 130.52 KiB | Przeglądane 91 razy ]

Załącznik:
2.JPG
2.JPG [ 178.58 KiB | Przeglądane 91 razy ]

tak samo to
Załącznik:
3.JPG
3.JPG [ 129.08 KiB | Przeglądane 91 razy ]

Załącznik:
4.JPG
4.JPG [ 109.4 KiB | Przeglądane 91 razy ]

Załącznik:
5.JPG
5.JPG [ 134.33 KiB | Przeglądane 91 razy ]

Załącznik:
6.JPG
6.JPG [ 126.14 KiB | Przeglądane 91 razy ]

Załącznik:
7.JPG
7.JPG [ 108.88 KiB | Przeglądane 91 razy ]

pozostanie hala sprężarek
Załącznik:
8..JPG
8..JPG [ 110.55 KiB | Przeglądane 91 razy ]

ta hala (Fortuna?)
Załącznik:
Powiększ (rzeczywisty rozmiar: 900 x 508)9.JPG
9.JPG [ 179.45 KiB | Przeglądane 91 razy ]

również siłownia,i jeden z warsztatów bo są zabytkami.Co do wież wyciągowych to słyszałem że też pójdą na złom,ale to chyba tylko plotka.
Siedziba ratowników górniczych
Załącznik:
Powiększ (rzeczywisty rozmiar: 900 x 675)10.JPG
10.JPG [ 249.95 KiB | Przeglądane 91 razy ]


Obrazek
i kompleks związany z transportem szynowym wewnątrz kopalni
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Jednym z najtragiczniejszych momentów w historii Kleofasa był pożar w 1896 r. Zginęło wtedy 105 górników.
Obrazek
lista osób
Obrazek
Obrazek
Powodem tylu ofiar było zlikwidowanie drabin szybowych,po wprowadzeniu zjazdu klatką celem jakichś oszczędności.
Za tym to się nałaziłem,miała być w cechowni której nie ma.Przeniesiono do kościoła w Katowicach-Załężu na ul.Gliwickiej,ołtarz natomiast wywędrował do kościoła na osiedlu Witosa.
Następnie pokażę szyb zachodni wentylacyjny-wydechowy
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
po którym zostało
Obrazek
natomiast szyb wschodni ma się dobrze,są jakieś plany wobec niego bynajmniej nie likwidacyjne,w każdym razie nie terez
Obrazek

Obrazek

_________________
"Jestem śląskie dziecko i Ślązakiem zginę.Kocham śląską ziemię i śląską krainę....."
Juliusz Ligoń.