M O D L I T W A

Twoje światło w Fatimie

środa, 30 kwietnia 2014

"Zdrada polityczna i duchowa" oraz inne herezje

Ks. Michel Simoulin, Dobry papież Jan?

  • Drukuj„Komunizm to władza, naga, niczym nieograniczona, z definicji dopuszczająca każdą skuteczną metodę swej obrony i ekspansji. Reszta to tylko forma bez znaczenia, może się zmieniać i dostosowywać. To władza zła nad dobrem, wszystkiego co w człowieku najgorsze nad tym co najlepsze, władza kanalii i degeneratów nad ludźmi szlachetnymi. Oczywiście możemy analizować dekoracje, jak ktoś lubi tracić czas, jest głupi lub tchórzliwy - tylko po co?”
    Twoje światło w Fatimie

Między naiwnością a zdradą   SEE

„Czy «dobry papież» był naprawdę dobry?” zapytał sam siebie w 1988 roku kardynał Oddi, zanim odpowiedział: tak, oczywiście! Z całym szacunkiem, pozwolę sobie mieć odmienne zdanie. Nie będąc wcale sentymentalny, nie czuję wzruszenia z powodu wiecznego uśmiechu; wciąż przedkładam tę miłość, która potrafi się uśmiechać, ale także karcić, nad ów soborowy uśmiech, zdradzający szczególny rodzaj miłości, rozdawanej równocześnie doktorom prawdy, jak i fałszu.
Życząc „dobremu pasterzowi”, by dzisiaj był w niebie, nie mogę jednak zgodzić się z beatyfikacją, której skutkiem byłoby danie nam go jako i wzoru wszystkich cnót, a więc przykładu, który należy naśladować. Ośmielam się nawet twierdzić, że ratunkiem dla Kościoła jest z całą pewnością porzucenie drogi, na którą Jan XXIII chciał tenże Kościół wprowadzić i po której z przekonaniem podążyli jego następcy: drogi źle rozumianej miłości wobec wszystkich razem i każdego człowieka z osobna, czy to wobec świętego, czy grzesznika, katolika czy bałwochwalcy (skoro wszyscy mają dobrą wolę, nikt nie jest mniej lub bardziej godny niż inny), drogi otwarcia na wszystkich i na wszystko, bez względu na to, co może różnić lub dzielić, na grzech, na błąd, na które nie należy reagować przez napomnienia czy potępienia – drogi podziwu wobec nowego porządku rzeczy, do którego nowy język należy sobie przyswoić, język pełen obietnic na przyszłość – drogi współpracy ze wszystkimi, którzy określają się jako pracujący dla ludzkości itp.

Dwa teksty
Tym wszystkim w ciągu całego swojego pontyfikatu żył Jan XXIII, a świadczą o tym i gesty, i powiedzenia, które stały się sławne, a nawet przysłowiowe. Jednocześnie jednak przekazał to wszystko Kościołowi w formie myśli i doktryny w dwóch tekstach, będących jego największym grzechem, grzechem kłamstwa i zdrady: kłamstwa o stanie świata i Kościoła wobec ludzi; grzechem zdrady Kościoła i świata, porzuconych bezbronnie na pastwę największych wrogów rodzaju ludzkiego – ideologów socjalizmu marksistowskiego i komunizmu czy masońskiego mondializmu w religijnej ONZ, poddanej synagogi.
Te dwa teksty to przemówienie Gaudet mater Ecclesia, wygłoszone podczas otwarcia Soboru 11 października 1962 roku i encyklika Pacem in terris z 11 kwietnia 1963 roku (wówczas nazwana anty-Syllabusem), dwa teksty kłamliwe i zdradliwe, pełne sofizmatow.
Pierwszy sofizmat polega na stwierdzeniu, że dziś wszystko układa się o wiele lepiej niż wczoraj, że nadchodzi właśnie nowy porządek rzeczy, niosąc ze sobą obietnice i nadzieje, dlatego też muszą zamilknąć owi „prorocy nieszczęść”, widzący jedynie zło i niebezpieczeństwa; a wreszcie – że Kościół jest dziś wolny od wszelkich szkód i przeszkód porządku świeckiego.
Czy mogę się odważyć na stwierdzenie, że to chyba były żarty? A jednak... wszyscy (poza małą grupą nieco rozsądniejszych biskupów) uznali to za wzruszające i za godne podziwu. Mamy takiego dobrego papieża!
Poza tym, że owymi „prorokami nieszczęść” mogli być równie dobrze wszyscy papieże od Piusa VI począwszy, a na Piusie XII skończywszy, trzeba sobie przypomnieć, że było to w 1962 roku. We wrześniu 1961 roku Sowieci wznieśli w Berlinie mur hańby, żelazna kurtyna stawała się z dnia na dzień grubsza, tydzień później na Karaibach zimna wojna o mało nie zmieniła się w gorącą (tzw. „kryzys kubański”), a sam Jan XXIII ubolewał nad faktem, że wielu biskupom przeszkodzono w przybyciu na Sobór.

Zdrada polityczna i duchowa
Ale właśnie: tak bardzo pragnął obecności obserwatorów rosyjskiego Kościoła prawosławnego na Soborze, że przygotowana w lecie przez kardynała Tisserand i patriarchę Nikodema ugoda została zawarta w Moskwie przez kardynała Willebransa pomiędzy 27 września a 2 października: zapewniono Moskwę, że Sobór nie rzuci bezpośredniego oskarżenia wobec komunizmu. I rzeczywiście, to słowo nie zostało ani raz wypowiedziane, petycja podpisana przez 454 Ojców Soboru została odrzucona... a miliony męczenników komunizmu zostało potraktowanych z obojętnością przez naszych kochanych Ojców, którzy dumnie oświadczyli iż „Kościół jest bardziej niż kiedykolwiek niezbędny współczesnemu światu po to, by demaskować niesprawiedliwość i krzyczące nierówności” (Przesłanie do świata z 20 października 1962 roku). Z kogo zakpiono? To tajne porozumienie pozostanie rzeczywistą hańbą i zniewagą wobec Stolicy Świętej w dwudziestym wieku. Jak więc ośmielano się nam mówić o wolności Kościoła, skoro sam papież poddał ją głosom z Moskwy?
Ale to był dopiero pierwszy sofizmat, dyplomatyczne kłamstwo i polityczna zdrada. Miała jeszcze nadejść zdrada duchowa i doktrynalna, z trzema sofizmatami ściśle ze sobą związanymi: chodziło w istocie o to, że skoro wszystko jest w najlepszym porządku i wszyscy ludzie są obdarzeni dobrą wolą, trzeba patrzeć zawsze na to, co może nas połączyć, zapominając o tym, co może sprawić trudność; trzeba przystosować się do dzisiejszego świata i przystosować do niego swój język, nie zamykając się w „antycznych” formułach wiary, trzeba wreszcie posłużyć się miłosierdziem, bez potępień czy jakichkolwiek napomnień.
To wszystko jest bardzo rozczulające, ale nigdy nie było stanowiskiem Kościoła ani teologią katolicką.
Oczywiście jest prawdą, że osoby w stanie łaski i miłości, zgadzając się co do istotnych dóbr, to znaczy co do prawd wiary, powinny pomijać niezgodę w szczegółach, gdyż taka różnica zdań wypływa z różnorodności opinii i nie przeszkadza wzajemnej miłości (por. św. Tomasz z Akwinu, II-II, q. 29, a. 3, ad 2). Jeśli jednak taka zgoda co do istoty nie istnieje, jak to ma miejsce w stosunku do innych wyznań czy niewie­rzących, czy można o tym zapomnieć – po to, by stworzyć jedność opartą na drugorzędnych opiniach, na których nie można wznieść niczego trwałego? Byłaby to poważna przeszkoda dla prawdziwego pokoju, który jest możliwy jedynie przy wspólnym pragnieniu prawdziwego i istotnego dobra, a istnieje jedynie w dobrym i między dobrymi (in bonis et bonorum). Jedynym przypadkiem, kiedy można posłużyć się częściową zgodą jest sytuacja, kiedy taka zgoda służy przekonaniu niewierzącego i doprowadzeniu go do uznania całej prawdy, czy też pokonaniu go.
Jeśli chodzi natomiast o porzucenie dawnych określeń wiary na korzyść sformułowań płynących ze współczesnej myśli – poza tym, że zostało to wyraźnie potępione przez trzy syllabusy [Piusa IX, Pascendi Piusa X i Humani generis Piusa XII) – któż (poza zacietrzewionym modernistą) może zaprzeczyć istnieniu radykalnego powiązania pomiędzy myślą a wyrazem, pomiędzy ideą a słowem mającym ją wyrazić? A nam się mówi, że Kościół to nie muzeum, zamknięte ze swymi skarbami, Kościół jest ogrodem otwartym dla wszystkich: należy więc porzucić wszystkie zbyt surowe słowa, wyznaczające granice, i przyjąć słowa, które są bardziej otwarte. Zamiast mówić o wierze katolickiej, mówmy raczej o chrześcijańskiej doktrynie, o myśli Kościoła czy o poglądach chrześcijan! Zamiast mówić o chrześcijańskiej miłości, mówmy po prostu o miłości, o solidarności czy o powszechnym braterstwie. Zamiast o Kościele katolickim, o społeczności wiernej Jezusowi Chrystusowi, mówmy o komunii, o zgromadzeniu ludu Bożego. Tak właśnie rozmywa się w niekształtnej magmie, pozbawionej jakichkolwiek podstaw, cała święta doktryna wiary i ewangelicznego nauczania!
Wreszcie, kto ośmieli się nam powiedzieć, że papieże nie wiedzieli, czym jest miłosierdzie i że jedynie Jan XXIII zasługuje być nazywany „dobrym”? Trzeba raczej ponownie przeczytać ten piękny fragment listu dotyczącego Sillonu, w którym to święty Pius X przypomina, co Ewangelia mówi o dobroci Jezusa Chrystusa: „Był równie mocny co dobry”. Czyż katechizm nie zalicza do siedmiu dzieł miłosierdzia wobec duszy pouczania błądzących (dzieło to – rzecz niezwykła – zapomniane przez Katechizm z 1992 roku)? Czyż nie jest to, kiedy wszystkie inne sposoby zawodzą, środkiem na przyjście z pomocą bliźniemu w nieszczęściach, z których największym jest grzech?
Nie, to wszystko ustępuje sentymentalizmowi, a może raczej – romantyzmowi, pragnieniu podobania się i bycia kochanym, i nie ma już nic wspólnego z piękną żarliwością płynącą z miłości bliźniego, płonącą pragnieniem zniszczenia zła dla ratowania jego ofiar. „Kto kocha prawdę, nienawidzi błąd”.

Błąd i błądzący
Te sofizmaty, niestety, jeszcze się pomnożyły w encyklice Pacem in terris. Najpierw wskazuje się nam, że nie należy mylić błędu z błądzącym. Każde nie pozbawione zdrowego rozsądku stworzenie zrozumie z łatwością, że są to przecież dwie nierozdzielne rzeczywistości: błąd jest częścią błądzącego i nie istnieje poza umysłem, który błądzi. Błąd nie jest niczym innym niż fałszywą znajomością, aktem inteligencji, która błądzi, jest złem w inteligencji, jej chorobą, i pozbawia jej dobra, doskonałości a więc także godności. Jak więc ich nie łączyć, skoro jedno stanowi część drugiego i jest z nim nierozłączne? Bez błędu nie byłoby błądzącego, a bez błądzących – błędu. Byłoby czymś lepszym nauczenie nas odróżniania tych, którzy wyznają błąd od tych, którzy go nauczają, oraz tych, którzy go praktykują bez wyznawania, tych, którzy go akceptują czy są jego ofiarami (a ci są najliczniejsi), czy też błędu od grzechu czy zbrodni. Są to rozróżnienia bardziej katolickie, bardziej zgodne z rzeczywistością i z pewnością o wiele przychylniejsze dla postępu prawdy i dobra.
Ale to nie jest jeszcze największy grzech encykliki, to tylko jego zapowiedź. Mielibyśmy bowiem odróżniać fałszywe teorie filozoficzne o człowieku i świecie od historycznych ruchów, które z nich się wywodzą, a które to miałyby ewoluować samodzielnie, niezależnie od doktryn–matek. Raz jeszcze jest to ignorowanie wewnętrznego związku pomiędzy myśleniem a działaniem, pomiędzy tym, co robią tłumy a tym, co myślą nimi kierujący. Każde działanie jest wynikiem sposobu myślenia, pragnień – chyba, że jest pozbawione sensu Jeśli myśl się nie rozwija, jak wola i działanie mogłyby się rozwijać?; chyba, żeby były nieprzemyślane, pozbawione sensu, głupie...
Są to raz jeszcze poglądy marzycieli, co do których, niestety! obawiam się, że nie są niewinni. Gdyż encyklika dalej stwierdza, że – przyjąwszy takie założenie – można uznać także pewne poparcie czy nawet współpracę praktyczną z takimi ruchami.
O kim myślał Jan XXIII, o jakie ruchy mogło mu chodzić? Liberalizm? Faszyzm? Monarchizm? Nie zgadliście. „Trzeba podążać za jego spojrzeniem, mówi nam Maridan:Kościół potępił doktrynę marksistowską, i ani ta doktryna, ani jej potępienie nie mogą odtąd ulec zmianie; ale ruch komunistyczny przecież się rozwija” (no tak, to oczywiste). Pewna współpraca z nim nie jest więc wykluczona. W taki sposób Jan XIII anulował podstępnie zalecenia pontyfikalne, ponowione przez niego samego w 1959 i 1960 roku, by w żaden sposób nie współpracować z komunizmem!
Jakie postawić wnioski, jeśli nie o zdradzie? W czasie otwarcia soboru Janowi XXIII wystarczyło 35 minut, by odebrać Kościołowi całą broń przeciwko napastnikom, pozostawiając mu jedynie prawo do „ukazania bogactw swej doktryny”. Było to równoznaczne z pogrzebaniem powszechnego wzlotu apostolskiej żarliwości, dzięki której Kościół potrafił nieść Jezusa Chrystusa, i to Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego, pośród ciemności błędu, by je rozproszyć i uwolnić od niego dusze.
W swej ostatniej encyklice, nie zadowoliwszy się zmuszeniem Kościoła do milczenia wobec najbardziej krwawej herezji wieku, udekorował jeszcze tę herezję poparciem dla jej dobrego prowadzenia i pozwoleniem na przekroczenie drzwi sanktuarium.
„Dobry” papież zdradził w ten sposób Kościół, ale także świat, pozostawiony bez obrony wobec największego zła umysłu i duszy: liberalizmu, socjalizmu, masonerii, judaizmu itp.
„To sceptyk” – mówił ksiądz Berto do Jeana Madirana. Ale ten sceptyk nie był ani neutralny, ani obojętny. Potrafił, to prawda, okazywać nieco szacunku wobec wielkich sług Kościoła (Piusa IX, św. Piusa X, Piusa XII czy kardynała Pie), ale jego serce było gdzie indziej. Był przy tych „błądzących”, przy umysłach oddalonych od dogmatu katolickiego przez osobisty wybór czy przez potępienie, przy wszystkich przeciwnych dogmatom, uważanych za ofiary zbyt rygorystycznych określeń dogmatu katolickiego i bezlitosnej surowości anatem na błędy. Był blisko nich, „ludzi dobrej woli”, otwierając im swe serce i swe ramiona, przyjmując ich, broniąc i rehabilitując, gdy na to przyszedł czas. Rozpoczął w 1958 roku wyniesieniem na urząd kardynalski abpa Montiniego, pierwszego na liście jego pierwszego konsystorza, 15 grudnia, przed powołaniem synodu teologów odsuniętych od nauczania przez Piusa XII.

Od Piusa IX do Jana XXIII
Beatyfikacja Jana XXIII będzie beatyfikacją jego soboru i autobeatyfikacją Kościoła takiego, jaki chciał zreformować oraz jego dzisiejszych dzieł. Ponadto Piusa IX, papieża Soboru Watykańskiego I i Niepokalanej, ale także papieża Syllabusa i pierwszego potępienia komunizmu (1846) będzie się prosić, by wziął na swe święte pastwiska i błogosławił dzieło i owoce dzieła Jana XXIII, papieża Vaticanum II i odmowy ujawnienia przesłania Madonny z Fatimy, papieża anty-Syllabusa i milczenia wobec komunizmu. Jak mógłby on pobłogosławić to, z czym walczył w trakcie całego swojego pontyfikatu?
Jeśli Kościół soborowy czuje się zobowiązany do „wyznawania” „grzechów” katolików, by zapewnić o swej ważności, jak katolicki Kościół miałby beatyfikować Kościół soborowy?

Bractwo Św. Piusa X przekazało Kongregacji ds. Kanonizacji szeroko umotywowany rekurs (sprzeciw) wobec planowanej beatyfikacji Jana XXIII. Wobec braku odpowiedzi obszerne dossier na temat Jana XXIII zostanie przetłumaczone na kilka języków i wydane w formie książki.

(...) szef międzynarodowego komunizmu w Moskwie, Chruszczow, przesłał osobistą depeszę, gratulując papieżowi Janowi XXIII: „...uznania dla jego zasług w szlachetnym dziele utrzymania pokoju”. Chruszczow życzy papieżowi: „dobrego zdrowia i sił do dalszej owocnej działalności dla dobra pokoju”.
Jan XXIII serdecznie podziękował pierwszemu sekretarzowi komunistycznej partii Związku Sowieckiego za pozdrowienia, i ze swej strony złożył życzenia szczęścia i pomyślności. Zapewnił on, że kontynuować będzie wysiłki na rzecz sprawiedliwości i prawdziwego braterstwa między narodami i na rzecz pokoju w całym świecie.

Józef Mackiewicz, W cieniu krzyża

Zawsze Wierni, nr 36, 09-10.2000, s. 68.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz