X. Bronisław Świeykowski SEE
Z DNI GROZY W GORLICACH
OD 25 IX 1914 DO 2 V 1915
W
MIEJSCE WSTĘPU!
Rozpoczynając
spisywać zdarzenia, jakie miały miejsce w czasie mego burmistrzowania, ani
przypuszczałem, aby ten mój dyaryusz miał kiedyś stać się własnością ogółu...
Pierwszym, który
mi dał zachętę do puszczenia tych pamiętników w świat, był dostojny
prezydent galicyjskiego Stowarzyszenia Czerwonego Krzyża książę Paweł
Sapieha, Jemu to zawdzięczam, iż zająłem się uporządkowaniem zapisków
czynionych w czasach najcięższych — bo w czasie dwukrotnej inwazyi
rosyjskiej w Gorlicach.
Powiedziano mi wówczas,
że jeśli losy wojenne tyle klęsk ale też i taki ogrom sławy historycznej
przysporzyły Gorlicom, nie godzi się zapisków dokonanych przez naocznego świadka
kryć pod korzec, tembardziej, że wszelkie przejścia i bóle tych, którzy
strasznych 126. dni w „twierdzy" gorlickiej przebyli, winny całemu światu
być znane!!...
Lubo nieudolnem
pisane piórem —
niechaj niosą i
poza granicę kraju sławę miasta, z którego losami tak ściśle od lat 23. już
złączone losy moje, miasta, które duszą całą ukochałem i w którem pragnąłbym
najszczerzej zakończyć dni żywota mego!!
Ks. Bronisław Świeykowski
LIST CESARSKI DO
X. KAN. ŚWIEYKOWSKIEGO.
Baden 16 marca
1917.
Kochany kanoniku Świeykowski!
Uznając powody,
jakie skłoniły Pana do prośby, by wolno mu było zwrócić krzyż kawalerski
orderu Franciszka Józefa z dekoracyą wojenną, który mu udzieliłem.
We wzorowem wypełnianiu
powierzonych obowiązków rządowego komisarza w ciężko doświadczonem mieście
Gorlicach, w idealnem wykonywaniu swojego powołania, jako duszpasterz, zdziałałeś
Pan rzeczy, które posłużą za przykład i zjednały Ci pełen podziwu
szacunek szerokich kół społeczności.
Kapłan, który
wysokim zadaniom swego wzniosłego urzędu tak sprostał, jak Pan, który w
najcięższych czasach był dla bliźnich swoich duchownym pocieszycielem,
pomocnym przyjacielem i zapobiegliwym doradcą, wysławił sam sobie w sercach
współobywateli najpiękniejszy pomnik i zapewnił sobie kartą honorową w
dziejach swej Ojczyzny.
Dla tak wiernego sługi
Bożego zbyteczne być może zewnętrzne odznaczenie, albowiem znajduje najwyższą
nagrodą w świadomości doskonałego wypełnienia obowiązku.
Z pełni serca życzą
Panu, byś mógł zapomnieć krzywdy (Ungemach), doznanej niezasłużenie w
marcu 1916 roku.
Najgoręcej dziękuje,
za wszystko dobre, dokonane prace Pana, i proszą Boga o najobfitsze dlań błogosławieństwo.
Karol m. p.
List X. kan. Świeykowskiego, przesłany do kancelaryi cesarskiej brzmiał:
Wasza cesarska i królewska
Apostolska Mość najłaskawszy Cesarzu i Panie!
Z Wiener Ztg
dowiedziałem się, że nadane mi zostało wysokie odznaczenie krzyża
kawalerskiego orderu Franciszka Józefa. Z niżej przytoczonych powodów widzę
się jednak zmuszony, to dla mnie ze wszech miar cenne odznaczenie, z pokornem
podziękowaniem Waszej ces. i król. Mości oddać do dyspozycyi.
Od 21 lat przebywam
jako kapłan i profesor religii w Gorlicach. Ściśle związany z tem miastem,
przeżyłem tam tyle chwil szczęśliwych, że nie widziałem w tem nic
nadzwyczajnego i godnego uznania jeżeli w połowie września 1914 r., gdy
wszystkie polityczne i autonomiczne władze były zmuszone z powodu wypadków
wojennych miasto opuścić, postanowiłem objąć urząd burmistrza i opiekę
nad pozostałymi mieszkańcami.
Skłoniło mnie do
tego postanowienia moje kapłańskie powołanie, które mi każe chrześcijańską
miłość bliźniego nie tylko słowy głosić, ale i czynami okazywać; bez
względu więc na to, czy moje usiłowania i trudy zasłużą wobec świata na
odznaczenia i pochwały, pragnąłem jedynie pełnić wolę Wszechmocnego Sędziego
i Jego święte przykazania. Najpiękniejszą nagrodę dał mi spokój sumienia
i silne przekonanie, że w tych strasznych miesiącach podczas dwukrotnej
rosyjskiej inwazyi i ostrzeliwania miasta, trwającego przez 126 dni, uczyniłem
wszystko w miarę moich sił i mojej wiedzy, na chwałę Boga i dla dobra moich
bliźnich.
Ciężkie i gorzkie
krzyże dźwigałem przez ten czas, tak, że w końcu maja 1915 r. mogłem
szczerze i bez żadnej ukrytej myśli odpowiedzieć pewnemu niemieckiemu jenerałowi,
który w obecności kilku urzędników magistratu oświadczył: „Wasza
Przewielebność! słyszałem już o księdzu: Należy się Panu krzyż żelazny"
— „Dziękuję Ekscelencyo za te słowa; dość krzyżów dźwigałem jako
burmistrz, te mi się należą, jako katolickiemu kapłanowi; pozostaw
Ekscelencyo inne krzyże tym, którzy ich pragną".
Wychowany od dzieciństwa
w ściśle konserwatywnych i lojalnych zasadach przez całe 52 lata mego życia
pozostałem im wierny na każdym kroku, i starałem się dowieść tego przy każdej
sposobności. A jednak już10 w
czasie, kiedy namiestnik Collard zamianował mnie komisarzem rządowym dla
Gorlic, zostałem na denuncyacyę sługi magistrackiego wydalonego za pijaństwo,
zawezwany przed sąd polowy w Krakowie. Przyszedł straszliwy moment, rozprawa,
chociaż moja niewinność była już wykazana w śledztwie przez świadectwa
politycznych władz, c. k. żandarmeryi i wielu świadków; i na tej rozprawie,
która odbyła się 10 marca 1916 r., musiałem stanąć jako obwiniony. Zostałem
jednomyślnie uwolniony, gdyż inaczej być nie mogło. Jednakże to stawanie
przed sądem było dla mnie, kapłana, który przez całe życie spełniał
nienagannie swoje obowiązki wobec Boga, Kościoła i Ojczyzny, najcięższym
krzyżem, jaki włożono na moje barki i serce.
Podczas tej
okropnej wojny straciłem mego jedynego brata porucznika ułanów; moja matka
umarła ze zgryzoty po jego śmierci, moje prywatne mienie zostało zniszczone
przy zburzeniu miasta — ale wszystkie te krzyże lżej mogłem znieść jako
ofiary na ołtarzu miłości Ojczyzny. Ten ostatni zupełnie niezasłużony krzyż
z 10 marca 1916 — który to dzień będzie najpamiętniejszym w mojem życiu
— był mi najcięższy i największą goryczą mnie napoił.
Polecając moją
najpoddańszą prośbę najwyższej łasce, kreślę się z najgłębszą czcią
i poddaniem. Gorlice 21 lutego 1917 r.
Bronisław Świeykowski kanonik, katecheta, komisarz
rządowy.
25 / IX. 1914.
Obejmuję Zarząd miasta wybrany przez pozostałych 24 członków Rady miejskiej
tymczasowym burmistrzem.
29 / IX.
Gorlice w niebezpieczeństwie linii bojowej, bitwa pod Ołpinami, zwana „bitwą
pod Bieczem"; wszystkie władze wyjeżdżają z Gorlic; zostaję w parafii
sam z ks. Drem Balickim profesorem seminaryum duchownego w Przemyślu.W szpitalu
powszechnym założono szpital polowy — szerzy się w przerażający sposób
dyzenterya i cholera.
Od 29 / IX—22
/ X. zaopatrzyłem Ostatniemi
św. Sakramentami tamże 59 żołnierzy chorych na cholerę, o ile mi lekarze na
to pozwolili; do wielu bowiem sal nie wolno było mi wchodzić wcale. Na
cmentarzu urządzonym poza ogrodem szpitalnym pogrzebałem 36 żołnierzy,
przypuszczam, że dwa razy tylu pogrzebano w nocy, każdego bowiem dnia widziałem
wiele całkiem świeżych mogił. Żołnierze ci należeli do następujących pułków:
artyleryi Nr. 22,; piechoty: Nr. 95, 92, 89, 47, 18, 67, 58, 27, 15, 55, 7,
strzelców cesarskich: Nr. 3,12.
W dniu 6 / X. niemała radość przypadła mi w udziale: ciężko chory
na dyzenteryę Karol Rupić z p. piechoty Nr. 7. rodem z Innerteuchen w Karyntyi
wyznania augsburskiego złożył wyznanie wiary i w dni 10 potem umarł jako
katolik z prawdziwie budującą pokorą i rezygnacyą.
12 / X.
trzy wypadki cholery wśród ludności cywilnej w mieście; przy pomocy lekarzy
wojskowych — gdyż lekarze cywilni wyjechali — zarządzono jak
najenergiczniejsze środki zaradcze, w istocie na tych trzech wypadkach się dzięki
Bogu skończyło; mimo, że te trzy wszystkie były śmiertelne.
13/X.
wracają Władze do Gorlic.W szpitalu powszechnym, na ten czas polowym przy
prawdziwie bohaterskiem poświęceniu się tamże znajdujących się Sióstr
Szarytek a zwłaszcza przełożonej Siostry Amelii Bukowskiej porządek wzorowy
— cholera coraz mniej zabiera ofiar, szpital jednak przepełniony chorymi na
dyzenteryę i tyfus — liczba chorych waha się między 100—120, tyle bowiem
najwięcej da się pomieścić w gmachu. Dla rannych założono drugi szpital w
gimnazyum, liczba pielęgnowanych dziennie, przeciętnie 80. W utrzymywaniu porządku
gmachu i zaprowiantowaniu tegoż dopomagają mu z całem poświęceniem i
podziwu godną energią urzędnicy Zarządu miasta inspektor policyi Władysław
Kijowski, tymczasowy sekretarz Zarządu Tadeusz Rakucki tymczasowy rachmistrz
miejskiej kasy Tadeusz Przybylski, kancelista Zarządu miasta Józef Moskal i
officyant Sądu powiatowego Maryan Kosiba. Każdy dzień przynosi coraz bardziej
zatrważające wieści; codzień zrana gdy przychodzę do kancelaryi Magistratu
— zasypują mię mieszkańcy pytaniami: „czy Władze rządowe są jeszcze,
gdyż wieczorem mówiono, że w nocy wyjeżdżają?", „czy Komenda
etapowa nie każe ewakuować Gorlic?" i t. p. I w takim stanie rzeczy przeżywamy
długich — bo wielce wśród niepewności i powątpiewania się dłużących
dni 34;
od 7 listopada
słychać strzały armatnie coraz wyraźniej i od północy i od wschodu —
wtem 13 listopada dowiaduję się, że c. k. Władze napewno wyjeżdżają
wieczorem, a Komenda etapowa nazajutrz zrana, gdyż „Hannibal ante portas".
Wprost rozpacz ogarnęła mieszkańców zwłaszcza tych, którzy albo nie mieli
funduszów by wyjechać z rodziną na czas zimowy i puścić się na niepewną
tułaczkę wśród obcych; jękami rozlegało się moje biuro przez dzień cały;
uspokojono się dopiero, gdy zorganizowałem straż obywatelską i stanąwszy na
czele tejże począłem w nocy 13 i 14 listopada obchodzić wszystkie zakątki
miasta i chcące korzystać z wyjazdu władz niepewne indywidua zamykać do
aresztów miejskich.
Nikt — kto nie przeżył tego — wyobrazić sobie nawet w przybliżeniu nie
potrafi tych uczuć bólu, goryczy i żalu, jakie mną a wierzę i wszystkimi w
mieście pozostałymi ogarnęły w dniu 14 listopada, gdyśmy ujrzeli się
w mieście sami, bez Starostwa, bez Sądu, bez wojska, bez żandarmeryi, i wtedy
dopiero poraź pierwszy poczułem ciężar, jaki przyjąłem na siebie biorąc w
ręce Zarząd miasta.
Co chwila pytano
zewsząd: A co? idą już? — ale tego dnia i w nocy z 14 na 15 nie
przyszli. Więc ludziska poczęli śmiać się z tych „co uciekli" i mówili:
„nie przyszli wczoraj — to pewno da Bóg nie przyjdą może całkiem — dziś
niedziela, chodźmy polecić się Opatrzności Bożej".I zeszło się ludzi
sporo na Mszę św. o godz. 7, i właśnie gdy po Mszy śpiewać poczęto
suplikacye — rozległy się strzały w ulicy 3-go Maja tuż obok Rynku. Patrol
bowiem ujrzawszy czterech kozaków jadących zwolna gościńcem od Biecza i wkoło
siebie się oglądających — dała 4 strzały karabinowe do nich, ci
odpowiedzieli także 4. strzałami i w najszybszym galopie uciekli znów w stronę
Glinika maryampolskiego i Biecza; podczas gdy patrol nasza popędziła przez
Rynek i most na Ropie w kierunku Nowodworza i Grybowa. Kościół opróżnił się
natychmiast, wszyscy bowiem z lamentem pospieszyli w popłochu do mieszkań i żywy
duch nie pokazał się na ulicy więcej w ciągu tego przedpołudnia.
O godz. 3 popołudniu wjeżdża wojsko rosyjskie do miasta. Dwóch kozaków z
oficerami zatrzymuje się przed budynkiem Magistratu... Oficer wchodzi do mego
biura — i pyta: „kto je tu burgomistr?"... Odpowiadam „ja jestem,
czem mogę służyć?" „Na jutro rano dla wojska 40 pudów mąki albo
1000 bochenków chleba, 40 pudów cukru,
kilka pudów herbaty, etc". — „O ile będę mógł dostarczyć, gdyż
składów nie mamy, muszę chyba pozbierać po domach", „Musi być
wszystko do godziny 5 zrana! Rozumie pan burgomistr? „Z próżnego i Salomon
nie naleje — bo z niczego niema nic — ale według możności dostarczę, ile
tylko zebrać będę mógł"... „Ano i pudu nie śmie brakować!"...
Roześmiałem się na to — roześmieli się i urzędnicy Magistratu, którzy słysząc
dość głośną naszą rozmowę przyszli do mego biura — i pan oficer „gradonaczelnik"
wyszedł trzasnąwszy dość silnie drzwiami... Kazałem
wybębnić, by każdy z mieszkańców przyniósł co może celem złożenia tej
kontrybucyi. I w rzeczy samej poczęły się gromadzić worki i woreczki w
biurze, tak że w końcu wyglądało jak składnica Kółka rolniczego— i nie
zrana o 5-tej ale umyślnie jeszcze o 10-tej wieczorem tego dnia „pana
gradonaczelnika" (choć urzędownie nic o tem „gradonaczelnictwie"
nie wiedziałem) zawiadomiłem przez policyanta, że może sobie w Magistracie
odebrać swą „kontrybucyę". — Zjawił się może w pół godziny
potem wraz z 5 kozakami i zabrali „swą zdobycz" wprawdzie nie w żądanych
ilościach, gdyż tyle zebrać się nie dało, ale w każdym razie dość spory
zasób i mąki i ryżu i herbaty i kawy i cukru.Zdawało się, że otrzymawszy
to czego żądali, zostawią mieszkańców w spokoju! Lecz gdzież tam? Russkij
czołowik chocze pohulat sobi — a
muzyk russkij i kazak tem bilsze!
Więc zaczęło się 16 listopada od świtu hulanie po mieście i trwało
aż do 19-go. — zaledwo
kilka sklepów między innemi bazar ludowy, księgarnię nauczycielską jakoś
pominięto przy tem hulaniu, reszta wszystkie padły ofiarą dzikiej hordy
kozackiej. Już 17 zrana widzieć można było po ulicach porozrzucane towary ze
sklepów, nie pytano wcale czy to sklep katolicki czy żydowski, kacapi pragnęli
widocznie zaspokoić tylko swoją naturę tak skłonną do kradzieży i rozboju.
Gdy w prywatnych domach proszono ich o to, by nie rozbijali szaf, biurek, stołów,
kredensów i chciano je nawet dobrowolnie otwierać, odpychali brutalnie właścicieli
i w ich oczach psując nieraz i drogie meble przemocą odrywali zamki i
rozbijali wszystko, co im pod rękę wpadło. — W dniu 19 listopada wieczorem
zjechał prawdziwy komendant miasta „gradonaczelnik" sztabskapitan Czakir
— rodem z Bessarabii z matki Polki i katoliczki urodzony. — Ten dopiero
zaprowadził jaki taki porządek w mieście; ustały przynajmniej rabunki —
ale wizyty nocne sołdatów a zwłaszcza Kozaków i Czerkiesów w domach
prywatnych, były na porządku dziennym. — W nocy z 19. na 20. listopada urządzili
sołdaci taką wizytę handlarzowi skór mieszkającemu tuż niedaleko Rynku —
a gdy stawiał opór i nie chciał ich wpuścić do alkierza gdzie spała jego córka
— szablami zarąbali go na śmierć a z córką 20-letnią wobec trupa ojca w
najbezwstydniejszy sposób
się obeszli; podobnych zbezczeszczeń dopuścili się Czerkiesi — istne
bestye w ludzkich ciałach — w czasie od 16—20 listopada więcej
—do wiadomości urzędowej podano 8 tego rodzaju wstrętnych zbrodni przyczem
jedna z dziewcząt 17-letnia mieszkająca z matką — ojciec służy przy
wojsku — po dokonanym przez kilku Czerkiesów gwałcie — z rana 18.
listopada zupełnie bez odzieży w ogrodzie nieżywa znalezioną została.
Udałem się tedy 20.
listopada ze skarga do gradonaczelnika Czakira — i tenże — przyznać
muszę — z całą energią zabrał się do przeprowadzenia śledztwa każdego
domu, w którym żołnierze się nadużyć dopuścili, udał się sam osobiście,
wypytywał o najdrobniejszy szczegół, zapisywał sobie najdokładniej wszystko
— o ile jednak później się przekonałem — było to tylko dla zamydlenia
oczu, gdyż w końcu oświadczył mi — gdym zagroził wniesiem skargi do
generała mieszkającego w pałacu w Zagórzanach — że z powodu ustawicznych
przemarszów różnych oddziałów wojsk nie jest w stanie nic wykryć, którzy
z żołnierzy dopuścili się tych nadużyć, i zbrodni. — Generał zarządził
w dniu 22. listopada — ut aliquid fecisse videatur —
egzekucję na Rynku przed Magistratem rozkazawszy czterem żołnierzom, wobec
conajmniej półtora tysiąca żołnierzy wyliczyć po 25. łóz. W dodatku —
co byłbym mu już chętnie darował — przyszedł potem do Magistratu i wobec
mnie i wszystkich urzędników chwalił się z tego powodu i pytał: „no!
prawda, że mam dosyć energi?"... „Nie gratuluję jej panu, panie komendancie" odpowiedziałem mu na to,
tak że urzędnicy słysząc to aż struchleli, by ten kozacki „Kulturtrager"
za to się nie rozsierdził. Ale do tego nie doszło. A że pan Czakir był i
znakomitym matematykiem, wskazuje fakt następujący: Na polecenie jego Zarząd
miasta był zmuszonym wejść w układy z tutejszymi piekarzami co do
dostarczania codziennie 1200 bochenków chleba dla załogujących w mieście
oddziałów wojska rosyjskiego. Przez dni kilka odbierano te chleby bez żadnej
kontroli; z tego skorzystali piekarze i poczęli coraz niniejsze wypiekać
bochenki, tak że można było znaleść między niemi i ważące nie l kg. ale
nawet tylko po 65 dk. — P. Czakir zjawiwszy się 21. listopada w
Magistracie z czterema najmniejszymi bochenkami chleba zawezwał p. Mayera
dyrektora szkoły wydziałowej żeńskiej, który miał właśnie urząd
zawiadowczy mąką i chlebami, kazał przedłożyć rachunek za dostarczone
dotychczas 2 dni chleby i obliczając każdy bochenek po 65 dk. — odpowiednią
kwotę rublami liczonemi według wprowadzonego w Gorlicach kursu a 4 K. wypłacił;
przyczem naraził piekarzy na niemałą stratę. Lecz nie koniec na tem. Zarządził,
aby odtąd wszystkie bochenki miały wagę 1. kg.; czego piekarze
najskrupulatniej teraz już przestrzegali. Gdy rozeszła się wieść 24.
listopada, że p. Czakir ustępuje z „gradonaczalstwa", p. dyr. Mayer
obawiając się, by razem z należącą za dostarczone przez 3 dni chleby kwotą
nie czmychną, wyszukał go aż w restauracyi Surowieckiego i tam prosił go o
załatwienie sprawy. P. Czakir zrazu się jakoś ociągał, a wreszcie rzekł:
„znaete Pan reguła de try"? A gdy p. dyrektor Mayer oświadczył, że
zna tę regułę, gdyż jest przecież nauczycielem, p. Czakir napisał na
kartce: za 2400 bochenków wypłaciłem 21/11 — taką kwotę; ile będzie za
3600.
(2400—X),
(7—3600),
i mimo, że p.
Mayer tłumaczył mu, że przecież tamte bochenki były liczone wszystkie po 65
dkg; obecnie zaś wszystkie ważyły l kg, to mu wcale nie trafiło do
przekonania i wypłacił tylko tyle ile sam wyrachował, tak że biedni piekarze
znowu wyszli jak ongi Zabłocki na mydle!...
Sztab rosyjski w
Gorlicach
|
Dnia 25 listopada nastąpiła zmiana komendanta miasta— po Czakirze
przyszedł kapitan, którego nazwiska nieznam; ten natychmiast po przybyciu około
godz. 11 w nocy przysłał po mnie „dińszczyka" swego — gdyż wogóle
ci panowie tylko w nocy „urzędowali" — z wewaniem do komendy.
Ponieważ miałem zwyczaj wychodzić w nocy zawsze tylko w towarzystwie któregoś
z urzędników mających dyżur nocny — więc poszedłem tam z dzielnym pod
każdym względem dyrektorem szkoły wydziałowej a pod ten czas zarządcą
miejskiego Składu aprowizacyjnego
p. Janem Mayerem, P. Gradonalnyk przyjął nas dość uprzejmie, zapowiedział,
że wprowadzi wszędzie porządek, że on tu przez generał-gubernatora hr.
Bobrińskiego przysłany, jako „naczalnyk horoda i ujizda" (powiatu); że
ja jako „gołowa gorodzkaja" mam jak najrychlej zająć się otwarciem
szkół i Sądu w mieście, na co „uniesiony dumą" z powodu
„takiej" zaszczytnej nominacyi na wiceprezydenta Rady szkolnej krajowej i
równocześnie prezydenta Sądu krajowego, odpowiedziałem, że niewiem, czy będzie
to możliwem, gdyż w mieście niema ani nauczycieli ani sędziów, rzekł: da!
da! da! wsio bude możływo"! — Pomyślałem sobie — a pomyślał sobie
i mój towarzysz: „oj! durak! duże durak"! i około wpół do 12 w nocy
wyszliśmy z tej audyencyi do żywego rozmieszeni naiwnością czy głupotą
„pana naczalnyka horoda i ujizda". Wprawdzie do otwarcia szkół i Sądu
nie przyszło, bo i ten komendant zniknął już tejże samej nocy z Gorlic a
następcą jego został sztabskapitan p. Kadomcew, który prawdziwie „russką"
energią i stanowczością zaprowadzić i utrzymać potrafił porządek w mieście.
Ekscesów tak ohydnych, jak wprzód nie było, zadarzyło się kilka rabunków,
ale p. Kadomcew wprawdzie polecił, aby w danym razie natychmiast go wzywano na
miejsce czynu i tam nahajka, którą zawsze nosij ze sobą, była porządnie w
robocie, gdy przychwytał rabujących sołdatów.
Dnia 27 listopada w nocy około
g. 11 rano dano mi znać, że kozacka patrol przyjechawszy od strony Kobylanki,
rabuje sklep zegarmistrza, leżący tuż niedaleko Magistratu. — Posłałem
policyanta z biletem do Kadomcewa, tenże mimo, że już spał, zerwał się
natychmiast i poszedszły z trzema żołnierzami karaulnymi i z policyantem na
miejsce, wezwał rabujących kozaków do opuszczenia sklepu. Dwaj uciekli, a gdy
trzeci napychał jeszecze kieszenie zegarkami, Kadomcew strzelił doń z
rewolweru i dość ciężko go ranił w ramię, tak że musiałem potem w sali
Rady miejskiej, gdzie rannego przyniesiono zabawić się w felczera i rannemu
bandaż prowizoryczny nałożyć. Podobnie była w robocie nahajka p. Kadomcewa 29.
listopada z następującej przyczyny: Jeden ze sołdatów, którzy wpadli do
restauracyi Surowieckiego przy ul. 3. Maja, w chwili gdy wszedłem tam
uwiadomiony o napadzie i widząc, że moje prośby i przedstawienia nie odnaszą
skutku, chciałem napisać kartkę do gradonaczelnika, zmierzył się do mnie
karabinem i tylko sile i przytomności mego towarzysza kancelisty Magistratu p;
Józefa Moskala, który wyrwawszy sołdatowi karabin wypchnął, go za drzwi na
ulicę, zawdzięczam, że tym razem ocaliłem życie. Sołdat znalazłszy się
na ulicy poczał krzyczeć, przybiegło kilku innych jego towarzyszy i poczęli
się dobijać do zatarasowanych natychmiast drzwi sklepowych. Bóg sam, opiekujący
się mną z tak nieskończonem miłosierdziem w ciągu całej inwazyi, zrządzi,
że p. Kadomcew przejeżdżał właśnie podówczas ulicę w stronę Glinika
maryampolskiego, a usłyszawszy krzyki sołdatów, wysiadł z powozu, kazał
sklep otworzyć a wybadawszy rzecz całą, tak skropił nahajką
nietylko tego, który był bez karabinu ale i kilku jego towarzyszy
przychodzących mu „z pomocą", że wszyscy oni pewno „russkij"
miesiąc popamiętali tę nauczkę;
następnie kazał p. Kadomcew wszystkich napastników zamknąć do aresztu,
gdzie po powrocie z Gliniku dał im drugą ratę nauczki, a karabin oddał mnie
„na pamiatku" wydobywszy jednakowoż zeń wszystkie naboje. Później
niestety tą „pamiątkę" musiałem oddać naszej armii.
I jeszcze raz 1. grudnia złożył p. Kadomcew „istynno russkij"
dowód swej energii w kierunku utrzymania w mieście porządku.Do porozbijanych
sklepów a także i do mieszkań prywatnych, w których kozacy sobie już
pohulali, sprowadzali sołdaci prawie codziennie i ze wsi sąsiednich i z miasta
różne kobiety a niestety i dziewczęta i pozwalali im zabierać wszystko, co
jeszcze pozostało. W odleglejszych ulicach trudno było temu przeszkodzić, raz
z powodu, że zapóźno o tem dawano znać do Magistratu, powtóre i dlatego, że
sołdaci zwykle tak zatarasowywali wówczas ulicę, iż dostąpić tam było
trudno, gdyż i policyantom nawet zabraniali się zbliżyć otazając czułą
opieką „zaproszonych przez siebie na rabunek gości".
Gdy jednak 1. grudnia o godz. ½ 8 zrana sprowadzili „takich gości"
do sklepu w nieznacznej odległości od mego mieszkania i tu zgromadzone czy
raczej „zaproszone" w liczbie conajmniej 20. kobiety zaczęły wynosić różne
towary galanteryjne na furę stojącą przed sklepem i pilnowaną przez sołdatów,
poszedłem tam, aby temu przeszkodzić. Sałdaci jednak mię nie dopuścili. Za
chwil parę powróciłem ale już nie sam, jeno z p. Kadomcewem uzbrojonym w
nieodstępną nahajkę i z 6. żołnierzami karaulnymi, których p, Kadomcew
zabrał ze sobą. P. Kadomcew puścił w ruch swą nahajkę a ta sołdatom i gościom
takie sprawiła lanie, że w pięć minut żywej duszy już w całej ulicy nie
było prócz 2. kobiet i 5. dziewcząt, które przychwytane w sklepie przez sołdatów
zostały i prócz fury obładowanej „zdobyczą" ale bez woźnicy, gdyż i
ten „woźnica z grzeczności" — sołdat ujrzawszy nadchodzącego
gradonaczalnyka pierwszy dał drapaka... Gradonaczylnyk wszedł do sklepu — i
nie zważając zgoła na moje prośby, by przytrzymanym kobietom przebaczył,
gdyż i tak już dosyć strachu się najadły i pewno nigdy w życiu więcej je
ochota nie zbierze do tego rodzaju wypraw po cudze dobro, rzucił mi tylko w
odpowiedzi: "Wy pane burgomystr za duże myłosernyj!" i wydał rozkaz
jednemu z karaulnych żołnierzy by sprowadził lekarza wojskowego. Widząc, że
moje prośby daremne, oddaliłem się, i dopiero wieczorem dowiedziałem się od
lekarza, że p. Kadomcew każdej z tych delikwentek taką łozową sprawił łaźnię,
że ją popamięta do końca życia swego!...
.Ten wymiar aczkolwiek brutalnej w najwyższym
stopniu kary zarządzonej przez p. Kadomcewa rzucił postrach na wszystkich sałdatów
jak i „gości", i otąd aż do końca pierwszej inwazyi wzorowy panował
porządek pod tym względem w mieście. No i wierzę, że wieść o doznanym
przez ową „siódemkę" bólu i wstydzie musiała powstrzymać i innych
od wybryków i narażania się na podobną karę... Tu też zaznaczyć muszę,
że czas wojenny i przykład, jaki dawały wojska rosyjskie a niestety czasami
też i niektóre oddziały wojsk naszych, oddziaływały w sposób wielce
demoralizujący nawet i na tych z pośród ludności miasta, którzy o przywłaszczeniu
sobie cudzej własności przedtem ani pomyśleć by nie chcieli!!! Ale też
pewno i najwymowniejsze słowa misyonarskie nie byłyby potrafiły odnieść
takiego skutku — jaki odniosło owo dosadne „kazanie" w russkim stylu
zaaplikowane przez gradonaczalnyka Kadomcewa...
W nocy z 4. na
5. grudnia dokonała się zmiana w gradonaczalstwie. — Gdy po odprawionej
Mszy św. przyszedłem o ½ 7 do Magistratu zjawił się wyższy wojskowy
o nader sympatycznej powierzchowości i przedstawił się jako nowy „naczalnyk
horoda i ujezda" zapytał się czy umiem po francusku i on pierwszy z
dotychczasowych „gradonaczalnyków" prosił o wskazanie mu kwatery; inni
bowiem jego poprzednicy sami jakgdyby do własnych mieszkań — nieraz i drzwi
przemocą rozbijając — się wprowadzali. Posłałem tedy natychmiast po mego
dzielnego kwatermistrza — inspektora policyi — by odpowiednią wskazał
kwaterę i hr. Szeremetjew — gdyż tak się nazywał ów gradonaczalnyk —
przeglądnąwszy kilka mieszkań wybrał sobie mieszkanie lekarza Dra Kohna, który
z początkiem września ewakuował
się z Gorlic. Równocześnie hr. Szeremetjew prosił mię— nie rozkazywał,
jak inni dotychczasowi gradonaczalnicy — czybym nie zechciał przedstawić mu
członków Tymczasowego Zarządu miasta?... wyrażając
przytem zdziwienie, że po raz pierwszy — a był on
gradonaczalnykiem w kilku już miastach poprzednio -
widzi „un pretre, qui est le maire"... Około
godz. 11. zaprosiłem cały tymczasowy Zarząd miasta; hr. Szeremetjew
przybył na to posiedzenie, wypytywał o potrzeby miasta, o stosunki sanitarne i
t.p., a gdy wspomniałem, że kasa miejska świeci pustkami, tak że nawet nie
mam czem płacić robotników zajętych około czyszczenia ulic, polecił mi
wystosować w tym względzie pismo do generała-gubernatora hr. Bobrińskiego i
przyrzekł poprzeć to pismo. A co do czyszczenia ulic przyobiecał, że mi da
kilkunastu sapeurów, abym niemi rozporządzał według swej woli; żądał
jednak by w jak najkrótszym czasie postawiono most na Ropie, most bowiem dawny
został przez cofającą armię 12. listopada rozburzony minami. Zasię
tedy przy pomocy sapeurów i naszych ludzi budowy tego mostu a praca szła tak
szybko, że już w ciągu trzech dni był on zupełnie gotów, wprawdzie nie żelazny,
nie betonowy, jeno z naszego rodzimego materyału,
a tak silny, że ani rosyjskie ani następnie
nasze armaty przez długi czas nie mogły mu dać i dopiero wylew
wiosenny położył kres jego bytowi Tegoż samego dnia t. j. 5 grudnia
przed 12. w południe przybył do mego biura nowy dygnitarz, kapitan Michał
Schmatkoff władający także znakomicie kilku językami, przedstawił się jako
były sekretarz ambasady rosyjskiej we Wiedniu, właściciel kilku cukrowni w
okolicy Moskwy prezes Oddziału Czerwonego Krzyża, który z własnych funduszów
kosztem miliona rubli z początkiem wojny urządził — i zapowiedział, że
przyjechał założyć w naszem mieście szpital, żąda zatem, aby mu wskazano
na ten cel budynek...Szpital powszechny był podówczas prawie pusty, gdyż
pomieszczono tam zaledwo kilkunastu rannych, były na miejscu Siostry Szarytki,
zaproponowałem zatem temu panu gmach szpitalny jako najlepiej się nadający na
przeprowadzenie jego zamiarów... Nie przystał jednakowoż na to; gdyż mówił
chce mieć budynek przy samym gościńcu. Wybrałem się tedy wraz z nim na wyszukanie
takiego domu. Najlepiej przypadły mu do gustu: na mieszkanie dlań willa p.
Krynickiego, na szpital Czerwonego Krzyża jednopiętrowa realność w obszernym
ogrodzie położona a będąca własnością p. rejenta Meusa; na magazyny
wreszcie leżący tuż obok dom p. Płockiego, służący dotychczas na koszary
dla c. k. straży skarbowej. Ponieważ budynki te były wskutek przemarszów
wojsk a następnie wskutek rabunków okropnie zniszczone, p. Schmatkoff
pozamawiał sobie natychmiast całą falangę robotników, i w cztery dni później
tak prześlicznie takowe do porządku przyprowadził, że formalnie nie chciało
się wierzyć, by w tak krótkim przeciągu czasu można było dokonać tego. Codziennie bywał
po kilka razy w Magistracie przyjeżdżając konno, a koni miał ze sobą
wspaniałych ośm; bogactwem swem olśniewał wszystkich... Ale przy tem
wszystkiem była w nim natura „istynno russkaho czołowika",—
bo gdy nadszedł dzień 12 grudnia, a z nim konieczność
„honorowego wycofania się" wojsk rosyjskich z Gorlic i zniknął p.
Schmatkoff, okazało się, że rzemieślnicy, którym złote góry obiecywał
pozostali niezapłaceni, że służąca Rusinka, która od kilku lat u radcy
Metzgera w Gorlicach służyła, wraz z p. Schmatkoffem „wywiała" —
„wywiały" też i dywany, które zakupił bez pieniędzy" w
sklepach, „wywiały różne naczynia kuchenne, które ze sklepu Kółka
rolniczego „pożyczył", a i magazyny, z których przyrzekał wspomagać
miasto na rozkaz jego poszły całkowicie z dymem... Co do hr. Szeremetjewa, który
zakończyć miał szereg gradonaczalnyków z okresu I. inwazyi, zaznaczam raz
jeszcze, że był to wśród swych kolegów unikat pod względem ogłady
towarzyskiej, charakteru, a w każdym kierunku europejski prawdziwie człowiek!...
Energii posiadał on także spory zasób, ale jakże też odmiennej energii aniżeli
taki p. Czakir lub p. Gdy 8. grudnia przyszedł do Magistratu w południe,
właśnie gdy odbywało się posiedzenie Zarządu miasta, przysłuchiwał się
przez cały czas obradom tegoż, nie wtrącając się jednak wcale do nich, gdyż
jak się wyraził, on do Zarządu nie należy z decydującym głosem, może być
tylko doradcą; a kiedy była mowa o potrzebie czyszczenia miasta, które
koniecznie już tego potrzebowało, pusta zaś kasa miejska nie pozwalała na
taki na on czas „luksusowy" wydatek, hr. Szeremetjew przyrzekł, że
nazajutrz on sam tę sprawę załatwi. Pomyśleli sobie wszyscy: „obiecanki,
cacanki... więc nam nie radość!... W tymże samym czasie kilku wieśniaków z
Kobylanki, Dominikowie i Sokoła dowiedziawszy się, że „naczalnyk ujizda"
jest w magistracie, weszło do biura, przedkładając mi różne kwitki
„pozostawione im przez przechodzące oddziały wojsk rosyjskich za pobrane od
nich bydło drób i t. p. i prosząc mię, bym w tej sprawie interweniował u
hr. Szeremetjewa. Tenże wziąwszy owe kwitki począł je przeglądać a
wreszcie podszedł do mnie i podając mi je rzekł.: „lisez donc! quels
coquins! swołocz"!... Istotnie odczytując te „kwitki" jeden po
drugim, choć mię równocześnie i uczucia oburzenia na tą „swołocz" i
litości względem pokrzywdzonych przejmowały, musiałem wybuchnąć śmiechem,
na „kwitkach tych bowiem widniały krótkie a jędrne rosyjskie napisy: „dużo
dobryj czołowik", na innej „mnohaja lita" „da! da! da! szczo to
za durak", „jej Bohu!"... i t.p., i to wszystko miało być
pokwitowaniem za zabranego wołu, za wziętą krowę, za dostarczone siano i t.
d. Nie dziw więc, że przy czytaniu takich pokwitowań i sam hr. Szeremetjew
— poczuwając się do obowiązku miłości bliźniego nawet i na
nieprzyjacielskiej ziemi — nazwał takie postępowanie „coquinerie"!!
Drobniejsze kwoty płaczącym wieśniakom powypłacał z własnej kieszeni, nie
mając jednak żadnego obowiązku płacić za woły i krowy przez kogoś mniej
mającego odeń uczciwości zrabowane, przyrzekł, że o ile będzie w jego
mocy, postara się poszukać drogi, na której by poszkodowani otrzymali bodaj
urzędową rekompensatę. A
przyrzeczeń dotrzymywał ten człowiek, co do którego nieraz w duszy żałowałem,
że go niestety za nieprzyjaciela uważać mam obowiązek... Tak było zaraz
nazajutrz! Wcześnie zrana — a wstawałem dość wcześnie gdyż o godz. 6.
bywałem zawsze już po Mszy św. a po śniadaniu — ujrzałem wychodząc już
oddziały sapeurów i innych żołnierzy uzbrojonych nie w karabiny ale w różnego
rodzaju miotły,... i do wieczora tegoż dnia wszystkie ulice z błota
oczyszczone zostały tak, jak może nigdy nie były; Rynek zaś i plac przed kościołem
parafialnym zapełnił się młodymi obywatelami wyznania mojżeszowego, którzy
na polecenie hr. Szeremetjewa czyszczeniem tychże zająć się zostali
zmuszeni. A co godzinę prawie wychodził hr. Szeremetjew na ulice i przyglądając
się pracy na tychże podjętej uśmiechał się z zadowoleniem, i kogo spotkał
chwalił się przed nim „eto moje djeło"!...
Dziesiątego
grudnia wyjechał on do Lipinek celem oglądnięcia tamtejszej rafineryi
nafty, a przed wieczorem zjawił się kozak w magistracie z jakąś sztafetą do
gradonaczalnyka. Otrzymawszy w odpowiedzi wiadomość, że ..gradonaczalnyk"
pojechał do Lipinek, puścił się galopem za nim. Była to widocznie jakaś
bardzo ważna depesza... Tymczasem z Lipinek do Gorlic wiodą dwie drogi: jedna
przez Sokół, Dominikowice, Kryg i Rozdzielę; druga przez Libuszę, Klęczany,
Zagorzany, Glinik maryampolski — Hr Szeremetjew widocznie chcąc po drodze
zwiedzić jeszcze rafineryę nafty w Libuszy wybrał drugą drogę, gdy kozak puścił
się na pierwszą. I to była — jak zobaczymy — rzecz okropnie fatalna dla
wojsk rosyjskich stojących między Gorlicami a Jasłem. W sztafecie tej było
polecenie, by z Gorlic telefonicznie zażądano silniejszych posiłków z Jasła,
gdyż „Austrijcy" idą na Gorlice.
I w rzeczy samej
około godz. 8. zrana usłyszeliśmy pierwszą kanonadę od strony Sękowy i
Siar. Rozpoczęła się bitwa na terenie tych dwóch gmin, a ponadto na przedmieściu
Gorlic: Pocieszce, i w dalszych gminach za Sękową i Siarami położonych: Męcinie,
Rychwałdzie; ta bitwa, której przebieg znakomicie a i z radością — gdyż
co chwila przekonywującą nas o naszem zwycięstwie, mogliśmy obserwować z
urządzonego — z największą ostrożnością — obserwatorium w jednej z sal
szkoły męskiej 6-klasowej.
W rzeczywistości kościółek
rozebrały wojska austro - węgierskie dla pozyskania drewna na budowę
umocnień
|
Już około południa
widać było cofającą się armię rosyjską — ze spokojem tedy i podniesiony
na duchu udałem się na obiad; wtem, ledwo zacząłem go spożywać dają mi
znać, że gradonaczalnyk przysłał po mnie dwóch kozaków na koniach i swego
adjutanta, bym, natychmiast przyszedł do jego biura. Poszedłem tedy
konwojowany przez tych trzech panów na koniech — i aczkolwiek od czasu
wkroczenia Moskali do Gorlic na wszystko zdecydowany myślałem po drodze, co się
stać mogło? Spotkałem hr.
Szeremetjewa przed domem, w którym mieszkał, a ten polecił mi natychmiast posłać
policyanta po jednego z członków Zarządu miasta i to po „jewreja"
Langsama. Było właśnie ¼ 1. hr.
Szeremetjew, wziąwszy mię na ulicę Władysława Jagiełły tuż pod
Starostwem począł objaśniać dlaczego mię wezwał. Otóż doniesiono mu, że
do cofających się oddziałów rosyjskich jakiś żyd na Zawodziu dał strzał
z rewolweru, i że generał kazał mu wziąć członka Zarządu żyda Langsama
albo drugiego Einchorna w razie, gdyby pierwszego nie było, jako zakładnika,
który w razie, gdyby coś podobnego jak na Zawodziu się przytrafiło, będzie
rozstrzelany. Tłumaczyłem mu dość długo, że Żydzi w Gorlicach są w takim
panicznym strachu, iż wątpię bardzo, żeby, który z nich aż strzelać się
odważył, zresztą, jak sam zauważyć mógł, rzadko który Żyd pokazuje się
teraz na ulicach, tak że przecie sałdaci posłani przezeń w celu zabrania Żydów
do czyszczenia miasta, z piwnic i rozmaitych kryjówek wyciągnąć ich musieli,
ale te wszystkie moje tłumaczenia zdawały się nie trafiać mu do przekonania,
wprowadził mię do swego pomieszkania, kazał podać obiad, a gdy po dwóch
blizko godzinach policyant powrócił i doniósł, że Langsama niema w mieście
— tak znakomicie umiał się zadekować — hr. Szeremetjew rzekł do mnie: „je regrette beaucoup, mais Vous
restrez comme le prisonnier d'etat; a po chwili zapytał: ,,avez Vous
peur"? — na co mu odrzekłem ..Monsieur le Comte, je ne suis pas
de ces gens, qui ont peur". Zamyślił się chwilkę i wiedziałem, że
tylko dlatego, aby mi nie dać poznać opanowującego go coraz bardziej
rozczulenia, szybko wyszedł z pokoju podsuwając mi dzienniki do czytania. —
Przez okno wychodzącego z mieszkania gradonaczalnyka na ulicę vis-a-vis
Starostwa dostrzegłem uciekające w bezgranicznym popłochu oddziały konnicy i
piechoty rosyjskiej w stronę ku Bieczowi — a już dobrze mrok zapadać począł
— gdy hr. Szeremetjew powrócił z miną o wiele jakąś weselszą i
zakomunikował mi: „Vous etes deja libre!". — Wyszedłszy
dowiedziałem się, że biedaka Einhorna znaleziono w domu, patrol w Rynku ogłaszała
wobec niego, że w razie gdyby strzały do wojsk rosyjskich się powtórzyły,
on będzie rozstrzelany a następnie odprowadzono go jako zakładnika do biura
„gradonaczalstwa". Udałem się natychmiast do hr. Szeremetjewa z
powrotem, przedstawiłem mu, że ten biedak ma bardzo liczną rodzinę, że w
razie potrzeby raczej niechaj mię w zakład weźmie, na co tenże jak zwykle
dobrotliwie się uśmiechnął i rzekł tylko, wsiadając na konia, „nous
verrons — venez ici a huit heure et demie!!". O pół do 9. byłem
znowu u niego, a zatroskany wielce o los tego zakładnika wracając do
Magistratu spotkałem hr. Szeremetjewa tuż koło
Rynku wracającego konno do domu; ujrzawszy mię, zeskoczył z konia i przystępując
do mnie zawołał: „soyez tranquille — Einhorn retournera toute de suite;
c'est mon cadeau pour Votre offrande!". I nie czekając nawet na mą
podziękę dosiadł konia i zawoławszy tylko jeszcze: Dieu avec Vous Mr.
l'Abbe et bourguemestre" ruszył z miejsca. W dziesięć może minut
potem zameldował mi policyant w biurze, że Einhorn pobiegł do domu, by
uspokoić żonę i dzieci, i polecił mię przeprosić, że nie wstępuje do
Magistratu, ale że jest już całkiem wolnym". — Poznałem, że i wśród
Moskali są ludzie zacni, jeżeli tylko kulturni i po europejsku wychowani!! I
znów ogarnął mię żal, że takiego hr. Szeremetjewa w czasie wojny nie godziło
się mi mieć za przyjaciela!! i cieszyć się miałem święty obowiązek, że
on był zmuszony jeszcze tej nocy umykać z Gorlic przed wkraczającą do miasta
zwycięską armią naszą. Tak wręcz przeciwnych uczuć doznawać równocześnie
w sercu to przecie męka, to tortura nie do opisania, o której nawet najsłabszego
pojęcia nie mogą mieć ci, którzy jej nie przeszli ewakuowawszy siebie przed
inwazyą czyto dobrowolnie czy w myśl rozporządzenia wyższej Władzy!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz