Dariusz Jarosiński
Józef Mackiewicz należy do nielicznego grona polskich pisarzy, publicystów, którzy potrafili w sposób realny, pozbawiony złudzeń oceniać sytuację geopolityczną Polski. Jego trafność analiz politycznych najlepiej zweryfikował czas.
Autor „Drogi donikąd” okupację sowiecką 1940-1941 przeżył na Kresach, w Czarnym Borze pod Wilnem – to przede wszystkim wówczas nabrał przekonania, że główne zagrożenie dla naszego bytu narodowego stanowią Sowieci. Zdecydowanie krytykował politykę wschodnią polskiego rządu w Londynie, nie akceptował poczynań kierownictwa Armii Krajowej. Bezwarunkowe podporządkowanie się polskiego rządu na emigracji wobec decyzji państw alianckich oznaczało po roku 1941 w istocie pomoc śmiertelnemu wrogowi Polski – Sowietom. Polski interes narodowy nie był, przynajmniej we wszystkich aspektach, tożsamy z interesem państw alianckich. A Polska była najbardziej lojalnym sojusznikiem Anglii, Stanów Zjednoczonych. Konferencja w Teheranie w roku 1943 ujawniła dobitnie prawdziwe intencje mocarstw Europy Zachodniej i USA wobec naszego państwa. Polskę oddano Sowietom. Ucieczka przed „sojusznikiem naszych sojuszników” Wiosną roku 1944 Józef Mackiewicz z żoną Barbarą Toprską opuścili Czarny Bór i Wilno. Doskonale wiedzieli, że wraz z nadciągającą od wschodu Armią Czerwoną zbliża się sowiecka okupacja Polski. W ostatnich dniach maja dotarli do Warszawy. Józefa Mackiewicza zadziwiła pogodna atmosfera warszawskiej ulicy - jakże inny nastrój panował na Kresach, w Wilnie. Czesław Miłosz, który spotkał się wówczas z wileńskim kolegą - pisarzem, tak relacjonował owo spotkanie po latach w książce „Rok myśliwego”: Ostatnie rozdziały „Nie trzeba głośno mówić” dają miarę różnic aury pomiędzy Wilnem a Warszawą, tak jak je odczuwał przybyły z Wilna latem 1944 roku (winno być wiosną 1944 roku – przyp. D.J.) Mackiewicz . I obraz Warszawy, zwariowanej, lekkomyślnej, obojętnej na strzelaniny tu i ówdzie, dumnej ze swego bohaterstwa, wesołej, bo blisko zwycięstwo, jest u niego poprawny. Dla Mackiewicza była to beztroska dzieci, które nie chcą wiedzieć, że jeszcze chwila, a nic nie zostanie z ich zabawek, tak jak nic nie zostało w Wilnie. Mackiewicz po przyjeździe do Warszawy wyraził życzenie spotkania się ze mną i z Januszem Minkiewiczem. Odbyliśmy długą rozmowę. Z jego strony było to powtarzane na różne sposoby pytanie „jak to jest możliwe?” Więc teraz, kiedy jasne dla każdego , że alianci są daleko, nic? Żadnej próby dogadania się, choćby w ostatnim momencie, z przegrywającymi Niemcami, skłonnymi już do ustępstw? Teraz przecie można by było wydawać pismo, żeby mówić głośno prawdę o okupacji sowieckiej tłumioną przez polskie podziemie na usługach Londynu, a pośrednio Moskwy. Słuchaliśmy go z niedowierzaniem, jak się słucha człowieka niespełna rozumu. I wyśmialiśmy go. Powiedzieliśmy mu, że nikt by z takim pismem nie współpracował, że kolaborantom, Emilowi Skiwskiemu i Feliksowi Rybickiemu, nikt nie podaje ręki, a on, gdyby zaczął wydawać takie pismo, zostałby napiętnowany jako zdrajca. Mackiewicz nic nam nie powiedział o gazetce „Alarm”, której trzy numery podobno wydali wiosną 1944 we dwójkę z żoną. Opowiadając to, nie uważam, że obciążam Mackiewicza, który w tym wypadku oświadczał się za kolaboracją, skąd mogłoby wynikać, że uprawiał ją dawniej. Otóż nie wynika. Był to wówczas człowiek zrozpaczony i być może bardziej zrozpaczony niż Minkiewicz i ja, bo my zachowywaliśmy jakieś nadzieje”. Przychodzi mi tutaj na myśl inna sytuacja. Wiosną roku 1943 w wileńskim „Gońcu Wileńskim”, niemieckim piśmie, zaczęto publikować listy zamordowanych oficerów polskich w katyńskich grobach. W Wilnie nikt nie miał wątpliwości, że zbrodni na jeńcach wojennych dopuścili się Sowieci. Mieszkańcy Warszawy przyjmowali wiadomości niemieckich mediów z niedowierzaniem. Jak pisał Janusz Zawodny, autor słynnej pracy o Katyniu pt. „Death in the Forest”, w Warszawie stali ludzie pod głośnikami i komentowali: „jeszcze jedno kłamstwo Goebbelsa”. Niestety, bardzo podobnie było latem 1944 roku, kiedy do Warszawy z Wilna przyjechali Józef Mackiewicz z Barbarą Toporską - warszawiacy nie bardzo chcieli słuchać ich ostrzeżeń o zagrożeniu ze strony Sowietów. Mieszkańcy Wilna, Wileńszczyzny już wiosną 1940 roku odczuli sowieckie represje na bezbronnej ludności – aresztowania, deportacje, zsyłki na Wschód. Warszawiacy nie mieli okazji do poznania perfidii bolszewickiej władzy. Szkoda, że nie znamy dokładnej daty rozmowy, spotkania Czesława Miłosza i Józefa Mackiewicza. Wiemy jedynie, że było to lato 1944 roku, na pewno przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Wszak, z 6 na 7 lipca z rozkazu dowództwa AK, oddziały Armii Krajowej rozpoczęły walki o zdobycie Wilna. Po tygodniu ciężkich zmagań polscy żołnierze kresowi przy współudziale Sowietów wyzwolili miasto spod okupacji niemieckiej. Operacja „Ostra Brama” zakończyła się dużym militarnym zwycięstwem polskim. W operacji wileńskiej wzięło udział 9 tysięcy żołnierzy na terenie okręgu wileńskiego i 6 tysięcy na terenie okręgu nowogródzkiego. Sowieci w sposób dla siebie właściwy – zdradziecki i podstępny aresztowali dowództwo AK okręgu wileńskiego, 6 tysięcy żołnierzy AK wywieźli do Kaługi do wyrębu lasów, wielu partyzantów zamordowali. Polacy zdobyli Wilno dla Sowietów – taki niestety był efekt polityczny operacji. Wielka trójka – tzn. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Wielka Brytania i Rosja Sowiecka uznały operację „Ostra Brama” za niezgodną z międzyalianckimi umowami, ponieważ linia Curzona wyznaczała granicę polsko – sowiecką, a Kresy wedle niej miały być przynależne Sowietom. Wielka Brytania nałożyła za pośrednictwem swego ministra informacji cenzurę prewencyjną na wszelkie informacje o akcji „Ostra Brama” – Powstaniu Wileńskim. Zachód nigdy nie dowiedział się o tym zwycięstwie Polaków. W Wilnie Komenda Główna AK przeprowadziła swoisty test lojalności „sojusznika naszych sojuszników”. Test zakończył się niepowodzeniem politycznym, tragicznie, dlaczegóż w Warszawie miałoby być inaczej? Warto przy okazji wspomnieć, że udziału w akcji „Ostra Brama” odmówił dowódca V Wileńskiej Brygady AK rotmistrz Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”. "Łupaszko" zebrał dowódców swoich szwadronów i oznajmił, iż nie ma zamiaru "defilować przed Ruskimi w Wilnie". "Trudno panowie, widocznie generał "Wilk" nie mógł inaczej. Oświadczam wam, że ja też inaczej nie mogę. (...) W tej defiladzie udziału nie weźmiemy. Dowódcy, zwracam się do was (...) pójdźcie teraz do swoich ludzi i powtórzcie im to, co wam powiedziałem". Wypowiedział też wówczas słowa, które na długo zapadły w pamięci jego żołnierzy: "Niech mnie historia osądzi, ale nie chcę, żeby kiedykolwiek nasi żołnierze byli wieszani na murach i bramach Wilna". „Łupaszko”, najwaleczniejszy z najwaleczniejszych polskich oficerów, dowódców, który żadnej bitwy nie przegrał na Kresach, odmówił wzięcia udziału w wyzwoleniu bliskiego mu miasta. Zbyt dobrze rozumiał intencje, zamiary Sowietów, wiedział że z nimi nie można się układać. Z nimi należy jedynie walczyć. Józef Mackiewicz z Barbarą Toporską wydali w Warszawie tuż przed wybuchem powstania trzy numery pisma „Alarm”. Już sam tytuł wskazuje na zawartość podziemnej bibuły wydrukowanej na powielaczu – ostrzeżenie przed Sowietami. Warszawiacy, wedle Mackiewicza, sprawiali wrażenie ludzi nieświadomych zagrożenia nadciągającego z Moskwy. Propaganda akowska nie chciała drażnić Sowietów – „sojusznika naszych sojuszników”, więc pomijała milczeniem zbrodnie bolszewickie na Kresach. Krótko mówiąc: kłamała. Jedną z niewielu osób, u których Mackiewicz znalazł zrozumienie w Warszawie, był płk Wacław Lipiński. Pisarz przekazał m.in. Lipińskiemu maszynopis książki traktującej o sowieckiej okupacji na Wileńszczyźnie. Pułkownik podzielał opinię autora „Drogi donikąd” o „inności psychicznego aspektu okupacji sowieckiej w zestawieniu z okupacją niemiecką”. Uznawał pogląd, że nie warto marnować sił polskich żołnierzy walcząc z wycofującymi się wojskami niemieckimi, a należy gromadzić energię, przygotowywać się do walki z okupantem sowieckim. Ludzi oceniających podobnie jak Lipiński sytuację w Polsce w kierownictwie AK było mało i nie mieli żadnej siły przebicia. Ich głos był głosem wołającego na puszczy. Kierownictwo AK zignorowało opinie, oceny Józefa Mackiewicza. (Pułkownik Lipiński został zamordowany w roku 1949 przez UB). Józef Mackiewicz wyjechał z żoną z Warszawy tuż przed wybuchem powstania, 31 lipca 1944. Wspominał później: Dnia 30 lipca 1944 roku przyjaciel mój namawiał, bym został. Staliśmy na chodniku Alei Jerozolimskich w Warszawie, a jemu się zdawało, że się waham. Przez Wisłę z Pragi ciągnęły czołgi niemieckie w odwrocie. Coraz bliżej Warszawy była też „wyzwoleńcza” Armia Czerwona. Optymizm i Polska Mackiewiczowie wyjechali z Warszawy z zamiarem dotarcia do Krakowa. Po drodze postanowili zatrzymać się w Częstochowie. Na Jasnej Górze zanotował pisarz: Obraz Matki Boskiej pozostał nietknięty; wisiały wota i ciężkie, ociekające srebrem świeczniki; w krużgankach i korytarzach cicho było, tą wilgotną ciszą historycznych murów, tym spokojem wieków, majestatem starości, który zbyt dużo rzeczy widział, by mu się przyszło wzruszać widokiem nowych z naszej perspektywy, ale nie z perspektywy tego, co już się nieraz przewalało u stóp Jasnej Góry. Jesienią 1944 roku Mackiewiczowie dotarli do Krakowa. Udali się na swój pierwszy spacer nad Wisłę w pobliżu Wawelu. Ciągle urzędował jeszcze tutaj gubernator Hans Frank. Krakowianie, inteligencja krakowska szczerze wierzyli, że Sowieci nie mają złych zamiarów wobec Polski, a Armia Czerwona już wkrótce przyniesie im wolność. Wiara krakusów w dobre intencje Sowietów była dużo większa aniżeli mieszkańców Warszawy. Mackiewicz nie byłby sobą, gdyby nie przystąpił do działania, uświadamiania, przede wszystkim ówczesnych elit krakowskich. Nawiązał wkrótce współpracę z prezesem Rady Głównej Opiekuńczej (RGO) hrabią Adamem Ronikierem, założycielem tzw. Biura Studiów. Była to zakonspirowana instytucja pomagająca Polakom i zajmująca się studiami nad polską myślą polityczną. Udało się wówczas wydać broszurę Józefa Mackiewicza pt. „Optymizm nie zastąpi nam Polski” (październik 1944), w której autor powtarzał ostrzeżenia sformułowane już wcześniej w warszawskim „Alarmie”. Pisał o uległości Zachodu wobec Stalina, analizował przyczyny filosowietyzmu w Polsce, przestrzegał przed grożącą nam w krótkim czasie sowiecką okupacją. Wiele miejsca w swoich rozważaniach poświęcił oczywiście Powstaniu Warszawskiemu. Było to przecież wkrótce po upadku Powstania. Plan [Powstania Warszawskiego] był rozumny i pod każdym względem politycznie moralny. Nieprawdą jest, że wybuchło przedwcześnie, że działała tu >>zbrodnicza lekkomyślność Bora<< (...) gdy powstanie wybuchło naprawdę, bolszewicy umyli ręce, oświadczyli, że >>przedwcześnie<<, że Bór to zdrajca (?) itd. – nastąpiła bezprzykładna zdrada, najcyniczniejsze wydanie Warszawy na łup niemiecki, nb. w formie, która zaćmiła wszystkie poprzednie klęski, jakie na to miasto padły (...) Niemcy nie wstydziły się nazwać Warszawy >>drugim Katyniem<<, przyznając otwarcie, że leżał on w interesie Sowietów, z czego wynika, że wojska niemieckie w Warszawie spełniły tę samą rolę, co enkawudziści pod Smoleńskiem, na zlecenie tego samego Stalina (...). Mimo wszystko, powstanie przyniosło nam ogromne korzyści polityczne. Bóg zechce rozsądzić, czy równoważą one krew, mord, cierpienia naszych rodaków, hańbę kobiet, zniszczenie klejnotów rodzimej kultury, płacz dzieci. Czy ruiny splamione krwią, czy rozwłóczone po ulicach trupy naszych najlepszych, nie przeszkadzają nam w zimnym rachunku politycznym? (...). Powstanie warszawskie odsłoniło istotne oblicze sowieckie, podniosło poświęcenie polskie do piedestału bohaterstwa i wstrząsnęło sumieniem świata. Daliśmy o sobie mówić na początku tej wojny, ale nie zawsze w sposób fortunny, gdyż nagły upadek Polski w 1939 r. był zbyt niespodziewany dla opinii nieprzywykłej wówczas do wojen błyskawicznych. Dajemy o sobie mówić u schyłku tej wojny, co jest rzeczą o wiele ważniejszą. Z tych korzyści wyciągnął właściwy wniosek gen. Sosnkowski, który słusznie uważał moment za dojrzały do tego stopnia, ażeby wystąpić publicznie ze skargą na krzywdę dziejową, którą Polsce wyczyniają Jej wielcy Alianci. Usunięcie gen. Sosnkowskiego w niczym nie przekreśla tego momentu, potwierdza jedynie, że rządy sojusznicze w swej ugodowej polityce wobec Sowietów rozchodzą się z opinią własnych krajów. Byłoby niepowetowaną szkodą, gdyby rząd Mikołajczyka, na swej fatalnej drodze poszukiwania coraz innych kompromisów ze Stalinem, dopomagał do unicestwienia tych korzyści, które dało nam powstanie, na forum międzynarodowym w sporze z najeźdźcą sowieckim. Byłoby nie tylko tragicznym nieporozumieniem, ale miażdżącym ciosem, gdyby ewentualna współpraca AK z bolszewikami tej kompromisowej polityki, zniszczyć miała tę resztkę zysków, gdy już zniszczona została cała stolica, dziesiątki tysięcy istnień polskich i bezcenne skarby narodowe! – Dziś bowiem jest rzeczą bardziej oczywistą niż kiedykolwiek przedtem, że każde nowe powstanie zbrojne na ziemiach polskich, jeżeli reprezentować ma wolę Narodu do bytu niepodległego, skierowane być winno wyłącznie już przeciwko bolszewikom. Widać, choćby z tego krótkiego fragmentu większych rozważań, że Mackiewicz nie potępiał decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. Uważał, że polski rząd na emigracji powinien wykorzystać tę przelaną polską krew w powstaniu w twardych negocjacjach z państwami alianckimi – Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Światowa opinia publiczna obszernie informowała o przebiegu powstania. Zdecydowanie stała po stronie bohaterskich Polaków. Nigdy na pierwszych stronach gazet w czasie wojny nie znalazło się tyle informacji o Polsce, co właśnie wówczas. Brakowało jednak Polsce charyzmatycznego, roztropnego przywódcy - premier Stanisław Mikołajczyk miast domagać się od państw zachodnich – sojuszniczych gwarancji suwerenności i niepodległości RP, zawierał kompromisy ze Stalinem, a jak wyszedł na tych kompromisach – wkrótce pokazał czas. Mackiewicz zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Sowietom bardzo zależało, i to już w roku 1941, na wywołaniu przez Armię Krajową powstania skierowanego przeciwko Niemcom, że prowokowały do walki sowieckie radiostacje, choć z ich skutecznością oddziaływania na polskie społeczeństwo nie należy przesadzać: Od roku 1941 wszystkie radiostacje sowieckie nawoływały naród polski do powstania. Zaczęło się od tego, że sygnałem Moskwy po polsku były słowa: „Polacy! Bijcie mocno! Bijcie bezlitośnie”. Od roku 1942 radiostacja sowiecka im. Tadeusza Kościuszki, która po częściowej ewakuacji Moskwy przeniesiona została do Taszkientu, a podawała się za tajną radiostację polską, w codziennych swych audycjach nadawała „podręcznik sabotażysty i powstańca” na użytek Polaków”. (...) „jeszcze w czerwcu 1944 roku komunistyczna prasa podziemna w Warszawie pisała, że to tylko reakcyjny, prohitlerowski, faszystowski obóz w Polsce wymyślił hasło, że Niemcy są już pobite, żeby odciągnąć masy od powstania... I oto, gdy powstanie wybuchło naprawdę, bolszewicy umyli ręce (...)”. Śniadania z Sowietami Do tematu Powstania Warszawskiego powrócił Józef Mackiewicz w artykule „Powstanie Warszawskie z innej strony” zamieszczonym w londyńskich „Wiadomościach” nr 20 (59) z 1947 roku. Powstaniu Warszawskiemu poświęcano sporo tekstów w pismach emigracyjnych, autor „Drogi donikąd” uważał jednak, że wszystkie teksty nie dotykają sedna sprawy – unikają jednoznacznego stwierdzenia, że Sowieci byli naszym takim samym wrogiem jak Niemcy, że ciągle gdzieś w głowach publicystów tkwi jak drzazga termin „sojusznik naszych sojuszników” na ich określenie. Takie stawianie sprawy uważał za wypaczanie sensu powstania. W artykule opowiada o swoich przeżyciach z Warszawy tuż przed wybuchem powstania. Wyjechał niemal w ostatniej chwili – 31 lipca o godz. dwunastej w południe. Poznał zatem dobrze sytuację na kilkadziesiąt godzin przed godziną „W”. Odwrót armii niemieckiej był w pełnym toku. W ostatnich dniach lipca osiągnął swój punkt szczytowy, a wraz z nim nieuchronny bałagan. (...) Nie było już ani porządku, ani kontroli. W takich warunkach powstanie, które wybuchło dopiero 1 sierpnia po południu, mogło liczyć na zupełny sukces i minimalne straty, co najwyżej w potyczkach z cofającymi się strażami tylnymi. Formalnie, przed światem, Warszawa wyzwolona by była przez wojska polskie, a wkraczającego nowego najeźdźcę powitałby suwerenny sztandar, zatknięty w suwerennej, wolnej stolicy. Otóż tego właśnie bolszewicy chcieli uniknąć za wszelką cenę. Czy można się było spodziewać takiego ich stanowiska? Do pewnego stopnia tak. Na czym więc polegał błąd w rachunku powstańców, który doprowadził do straszliwej katastrofy Warszawy? Nie wiem, czy w ogóle można tu mówić o błędzie w rachunku logicznym. Bo jeżeli można było się spodziewać, że takie stanowisko zajmą Sowiety, niepodobieństwem było przewidzieć bezmiar zaślepionej, zaciętej tępoty Hitlera. Józef Mackiewicz uważał, że dowództwo AK miało prawo sądzić, iż osłabione Niemcy nie zechcą mieć „ogniska powstania na tyłach swego frontu”, a także rozszyfrują zamiary Rokossowskiego stojącego na przedpolach Warszawy. O stawieniu czoła powstańcom mógł zdecydować jedynie maniak Hitler w ataku szału. Wódz III Rzeszy trafnie nazwał powstanie „drugim Katyniem” – to dowodzi, że rozumiał w czyim interesie rzuca duże siły wojska do Warszawy i tłumi zryw Polaków. Mackiewicz nie uważa, by Bór – Komorowski popełnił błąd dając hasło do powstania. Jednak nie zostawia suchej nitki na generale, który w czasie pobytu po roku 1945 w Stanach Zjednoczonych, kilku krajach Europy (...) podkreślał, jak to Polacy wspomagali Armię Czerwoną w akcji, a jej dowódców podejmowali w Polsce śniadaniami i bankietami. Trudno zaprzeczyć, że w tradycji przywykliśmy do innych zwyczajów, które zresztą utrzymane są w większości krajów. Nie zwykło się wrogów podejmować śniadaniami, gdy wkraczają, by odebrać terytorium i niepodległość. Toteż wydaje się, że niejeden cudzoziemiec, mniej zorientowany w subtelnościach politycznych labiryntów Polski, może wyrazić zdziwienie w taki np. sposób: „Skoroście im tak pomagali w opanowaniu własnego kraju i podejmowali śniadaniami na powitanie, dlaczego się skarżycie, że u was pozostali?!”. Po wojnie Józef Mackiewicz nie przyłączył się na emigracji do licznego chóru krytyków samego faktu wszczęcia Powstania Warszawskiego, wielu jednak przywódcom AK, politykom zarzucał brak umiejętności myślenia w interesie narodu, państwa. Miał odwagę kwestionować autorytety – choćby byłego komendanta AK, Tadeusz Bora Komorowskiego. Pisarz nie uznawał milczenia w imię „wyższych racji politycznych”, nie pozwalało mu na to przywiązanie do prawdy. Dariusz Jarosiński
http://www.debata.olsztyn.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=536:jozefa-mackiewicza-rozwaania-o-powstaniu-warszawskim&catid=51:historia&Itemid=101
Józef Mackiewicz należy do nielicznego grona polskich pisarzy, publicystów, którzy potrafili w sposób realny, pozbawiony złudzeń oceniać sytuację geopolityczną Polski. Jego trafność analiz politycznych najlepiej zweryfikował czas.
Autor „Drogi donikąd” okupację sowiecką 1940-1941 przeżył na Kresach, w Czarnym Borze pod Wilnem – to przede wszystkim wówczas nabrał przekonania, że główne zagrożenie dla naszego bytu narodowego stanowią Sowieci. Zdecydowanie krytykował politykę wschodnią polskiego rządu w Londynie, nie akceptował poczynań kierownictwa Armii Krajowej. Bezwarunkowe podporządkowanie się polskiego rządu na emigracji wobec decyzji państw alianckich oznaczało po roku 1941 w istocie pomoc śmiertelnemu wrogowi Polski – Sowietom. Polski interes narodowy nie był, przynajmniej we wszystkich aspektach, tożsamy z interesem państw alianckich. A Polska była najbardziej lojalnym sojusznikiem Anglii, Stanów Zjednoczonych. Konferencja w Teheranie w roku 1943 ujawniła dobitnie prawdziwe intencje mocarstw Europy Zachodniej i USA wobec naszego państwa. Polskę oddano Sowietom. Ucieczka przed „sojusznikiem naszych sojuszników” Wiosną roku 1944 Józef Mackiewicz z żoną Barbarą Toprską opuścili Czarny Bór i Wilno. Doskonale wiedzieli, że wraz z nadciągającą od wschodu Armią Czerwoną zbliża się sowiecka okupacja Polski. W ostatnich dniach maja dotarli do Warszawy. Józefa Mackiewicza zadziwiła pogodna atmosfera warszawskiej ulicy - jakże inny nastrój panował na Kresach, w Wilnie. Czesław Miłosz, który spotkał się wówczas z wileńskim kolegą - pisarzem, tak relacjonował owo spotkanie po latach w książce „Rok myśliwego”: Ostatnie rozdziały „Nie trzeba głośno mówić” dają miarę różnic aury pomiędzy Wilnem a Warszawą, tak jak je odczuwał przybyły z Wilna latem 1944 roku (winno być wiosną 1944 roku – przyp. D.J.) Mackiewicz . I obraz Warszawy, zwariowanej, lekkomyślnej, obojętnej na strzelaniny tu i ówdzie, dumnej ze swego bohaterstwa, wesołej, bo blisko zwycięstwo, jest u niego poprawny. Dla Mackiewicza była to beztroska dzieci, które nie chcą wiedzieć, że jeszcze chwila, a nic nie zostanie z ich zabawek, tak jak nic nie zostało w Wilnie. Mackiewicz po przyjeździe do Warszawy wyraził życzenie spotkania się ze mną i z Januszem Minkiewiczem. Odbyliśmy długą rozmowę. Z jego strony było to powtarzane na różne sposoby pytanie „jak to jest możliwe?” Więc teraz, kiedy jasne dla każdego , że alianci są daleko, nic? Żadnej próby dogadania się, choćby w ostatnim momencie, z przegrywającymi Niemcami, skłonnymi już do ustępstw? Teraz przecie można by było wydawać pismo, żeby mówić głośno prawdę o okupacji sowieckiej tłumioną przez polskie podziemie na usługach Londynu, a pośrednio Moskwy. Słuchaliśmy go z niedowierzaniem, jak się słucha człowieka niespełna rozumu. I wyśmialiśmy go. Powiedzieliśmy mu, że nikt by z takim pismem nie współpracował, że kolaborantom, Emilowi Skiwskiemu i Feliksowi Rybickiemu, nikt nie podaje ręki, a on, gdyby zaczął wydawać takie pismo, zostałby napiętnowany jako zdrajca. Mackiewicz nic nam nie powiedział o gazetce „Alarm”, której trzy numery podobno wydali wiosną 1944 we dwójkę z żoną. Opowiadając to, nie uważam, że obciążam Mackiewicza, który w tym wypadku oświadczał się za kolaboracją, skąd mogłoby wynikać, że uprawiał ją dawniej. Otóż nie wynika. Był to wówczas człowiek zrozpaczony i być może bardziej zrozpaczony niż Minkiewicz i ja, bo my zachowywaliśmy jakieś nadzieje”. Przychodzi mi tutaj na myśl inna sytuacja. Wiosną roku 1943 w wileńskim „Gońcu Wileńskim”, niemieckim piśmie, zaczęto publikować listy zamordowanych oficerów polskich w katyńskich grobach. W Wilnie nikt nie miał wątpliwości, że zbrodni na jeńcach wojennych dopuścili się Sowieci. Mieszkańcy Warszawy przyjmowali wiadomości niemieckich mediów z niedowierzaniem. Jak pisał Janusz Zawodny, autor słynnej pracy o Katyniu pt. „Death in the Forest”, w Warszawie stali ludzie pod głośnikami i komentowali: „jeszcze jedno kłamstwo Goebbelsa”. Niestety, bardzo podobnie było latem 1944 roku, kiedy do Warszawy z Wilna przyjechali Józef Mackiewicz z Barbarą Toporską - warszawiacy nie bardzo chcieli słuchać ich ostrzeżeń o zagrożeniu ze strony Sowietów. Mieszkańcy Wilna, Wileńszczyzny już wiosną 1940 roku odczuli sowieckie represje na bezbronnej ludności – aresztowania, deportacje, zsyłki na Wschód. Warszawiacy nie mieli okazji do poznania perfidii bolszewickiej władzy. Szkoda, że nie znamy dokładnej daty rozmowy, spotkania Czesława Miłosza i Józefa Mackiewicza. Wiemy jedynie, że było to lato 1944 roku, na pewno przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Wszak, z 6 na 7 lipca z rozkazu dowództwa AK, oddziały Armii Krajowej rozpoczęły walki o zdobycie Wilna. Po tygodniu ciężkich zmagań polscy żołnierze kresowi przy współudziale Sowietów wyzwolili miasto spod okupacji niemieckiej. Operacja „Ostra Brama” zakończyła się dużym militarnym zwycięstwem polskim. W operacji wileńskiej wzięło udział 9 tysięcy żołnierzy na terenie okręgu wileńskiego i 6 tysięcy na terenie okręgu nowogródzkiego. Sowieci w sposób dla siebie właściwy – zdradziecki i podstępny aresztowali dowództwo AK okręgu wileńskiego, 6 tysięcy żołnierzy AK wywieźli do Kaługi do wyrębu lasów, wielu partyzantów zamordowali. Polacy zdobyli Wilno dla Sowietów – taki niestety był efekt polityczny operacji. Wielka trójka – tzn. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Wielka Brytania i Rosja Sowiecka uznały operację „Ostra Brama” za niezgodną z międzyalianckimi umowami, ponieważ linia Curzona wyznaczała granicę polsko – sowiecką, a Kresy wedle niej miały być przynależne Sowietom. Wielka Brytania nałożyła za pośrednictwem swego ministra informacji cenzurę prewencyjną na wszelkie informacje o akcji „Ostra Brama” – Powstaniu Wileńskim. Zachód nigdy nie dowiedział się o tym zwycięstwie Polaków. W Wilnie Komenda Główna AK przeprowadziła swoisty test lojalności „sojusznika naszych sojuszników”. Test zakończył się niepowodzeniem politycznym, tragicznie, dlaczegóż w Warszawie miałoby być inaczej? Warto przy okazji wspomnieć, że udziału w akcji „Ostra Brama” odmówił dowódca V Wileńskiej Brygady AK rotmistrz Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”. "Łupaszko" zebrał dowódców swoich szwadronów i oznajmił, iż nie ma zamiaru "defilować przed Ruskimi w Wilnie". "Trudno panowie, widocznie generał "Wilk" nie mógł inaczej. Oświadczam wam, że ja też inaczej nie mogę. (...) W tej defiladzie udziału nie weźmiemy. Dowódcy, zwracam się do was (...) pójdźcie teraz do swoich ludzi i powtórzcie im to, co wam powiedziałem". Wypowiedział też wówczas słowa, które na długo zapadły w pamięci jego żołnierzy: "Niech mnie historia osądzi, ale nie chcę, żeby kiedykolwiek nasi żołnierze byli wieszani na murach i bramach Wilna". „Łupaszko”, najwaleczniejszy z najwaleczniejszych polskich oficerów, dowódców, który żadnej bitwy nie przegrał na Kresach, odmówił wzięcia udziału w wyzwoleniu bliskiego mu miasta. Zbyt dobrze rozumiał intencje, zamiary Sowietów, wiedział że z nimi nie można się układać. Z nimi należy jedynie walczyć. Józef Mackiewicz z Barbarą Toporską wydali w Warszawie tuż przed wybuchem powstania trzy numery pisma „Alarm”. Już sam tytuł wskazuje na zawartość podziemnej bibuły wydrukowanej na powielaczu – ostrzeżenie przed Sowietami. Warszawiacy, wedle Mackiewicza, sprawiali wrażenie ludzi nieświadomych zagrożenia nadciągającego z Moskwy. Propaganda akowska nie chciała drażnić Sowietów – „sojusznika naszych sojuszników”, więc pomijała milczeniem zbrodnie bolszewickie na Kresach. Krótko mówiąc: kłamała. Jedną z niewielu osób, u których Mackiewicz znalazł zrozumienie w Warszawie, był płk Wacław Lipiński. Pisarz przekazał m.in. Lipińskiemu maszynopis książki traktującej o sowieckiej okupacji na Wileńszczyźnie. Pułkownik podzielał opinię autora „Drogi donikąd” o „inności psychicznego aspektu okupacji sowieckiej w zestawieniu z okupacją niemiecką”. Uznawał pogląd, że nie warto marnować sił polskich żołnierzy walcząc z wycofującymi się wojskami niemieckimi, a należy gromadzić energię, przygotowywać się do walki z okupantem sowieckim. Ludzi oceniających podobnie jak Lipiński sytuację w Polsce w kierownictwie AK było mało i nie mieli żadnej siły przebicia. Ich głos był głosem wołającego na puszczy. Kierownictwo AK zignorowało opinie, oceny Józefa Mackiewicza. (Pułkownik Lipiński został zamordowany w roku 1949 przez UB). Józef Mackiewicz wyjechał z żoną z Warszawy tuż przed wybuchem powstania, 31 lipca 1944. Wspominał później: Dnia 30 lipca 1944 roku przyjaciel mój namawiał, bym został. Staliśmy na chodniku Alei Jerozolimskich w Warszawie, a jemu się zdawało, że się waham. Przez Wisłę z Pragi ciągnęły czołgi niemieckie w odwrocie. Coraz bliżej Warszawy była też „wyzwoleńcza” Armia Czerwona. Optymizm i Polska Mackiewiczowie wyjechali z Warszawy z zamiarem dotarcia do Krakowa. Po drodze postanowili zatrzymać się w Częstochowie. Na Jasnej Górze zanotował pisarz: Obraz Matki Boskiej pozostał nietknięty; wisiały wota i ciężkie, ociekające srebrem świeczniki; w krużgankach i korytarzach cicho było, tą wilgotną ciszą historycznych murów, tym spokojem wieków, majestatem starości, który zbyt dużo rzeczy widział, by mu się przyszło wzruszać widokiem nowych z naszej perspektywy, ale nie z perspektywy tego, co już się nieraz przewalało u stóp Jasnej Góry. Jesienią 1944 roku Mackiewiczowie dotarli do Krakowa. Udali się na swój pierwszy spacer nad Wisłę w pobliżu Wawelu. Ciągle urzędował jeszcze tutaj gubernator Hans Frank. Krakowianie, inteligencja krakowska szczerze wierzyli, że Sowieci nie mają złych zamiarów wobec Polski, a Armia Czerwona już wkrótce przyniesie im wolność. Wiara krakusów w dobre intencje Sowietów była dużo większa aniżeli mieszkańców Warszawy. Mackiewicz nie byłby sobą, gdyby nie przystąpił do działania, uświadamiania, przede wszystkim ówczesnych elit krakowskich. Nawiązał wkrótce współpracę z prezesem Rady Głównej Opiekuńczej (RGO) hrabią Adamem Ronikierem, założycielem tzw. Biura Studiów. Była to zakonspirowana instytucja pomagająca Polakom i zajmująca się studiami nad polską myślą polityczną. Udało się wówczas wydać broszurę Józefa Mackiewicza pt. „Optymizm nie zastąpi nam Polski” (październik 1944), w której autor powtarzał ostrzeżenia sformułowane już wcześniej w warszawskim „Alarmie”. Pisał o uległości Zachodu wobec Stalina, analizował przyczyny filosowietyzmu w Polsce, przestrzegał przed grożącą nam w krótkim czasie sowiecką okupacją. Wiele miejsca w swoich rozważaniach poświęcił oczywiście Powstaniu Warszawskiemu. Było to przecież wkrótce po upadku Powstania. Plan [Powstania Warszawskiego] był rozumny i pod każdym względem politycznie moralny. Nieprawdą jest, że wybuchło przedwcześnie, że działała tu >>zbrodnicza lekkomyślność Bora<< (...) gdy powstanie wybuchło naprawdę, bolszewicy umyli ręce, oświadczyli, że >>przedwcześnie<<, że Bór to zdrajca (?) itd. – nastąpiła bezprzykładna zdrada, najcyniczniejsze wydanie Warszawy na łup niemiecki, nb. w formie, która zaćmiła wszystkie poprzednie klęski, jakie na to miasto padły (...) Niemcy nie wstydziły się nazwać Warszawy >>drugim Katyniem<<, przyznając otwarcie, że leżał on w interesie Sowietów, z czego wynika, że wojska niemieckie w Warszawie spełniły tę samą rolę, co enkawudziści pod Smoleńskiem, na zlecenie tego samego Stalina (...). Mimo wszystko, powstanie przyniosło nam ogromne korzyści polityczne. Bóg zechce rozsądzić, czy równoważą one krew, mord, cierpienia naszych rodaków, hańbę kobiet, zniszczenie klejnotów rodzimej kultury, płacz dzieci. Czy ruiny splamione krwią, czy rozwłóczone po ulicach trupy naszych najlepszych, nie przeszkadzają nam w zimnym rachunku politycznym? (...). Powstanie warszawskie odsłoniło istotne oblicze sowieckie, podniosło poświęcenie polskie do piedestału bohaterstwa i wstrząsnęło sumieniem świata. Daliśmy o sobie mówić na początku tej wojny, ale nie zawsze w sposób fortunny, gdyż nagły upadek Polski w 1939 r. był zbyt niespodziewany dla opinii nieprzywykłej wówczas do wojen błyskawicznych. Dajemy o sobie mówić u schyłku tej wojny, co jest rzeczą o wiele ważniejszą. Z tych korzyści wyciągnął właściwy wniosek gen. Sosnkowski, który słusznie uważał moment za dojrzały do tego stopnia, ażeby wystąpić publicznie ze skargą na krzywdę dziejową, którą Polsce wyczyniają Jej wielcy Alianci. Usunięcie gen. Sosnkowskiego w niczym nie przekreśla tego momentu, potwierdza jedynie, że rządy sojusznicze w swej ugodowej polityce wobec Sowietów rozchodzą się z opinią własnych krajów. Byłoby niepowetowaną szkodą, gdyby rząd Mikołajczyka, na swej fatalnej drodze poszukiwania coraz innych kompromisów ze Stalinem, dopomagał do unicestwienia tych korzyści, które dało nam powstanie, na forum międzynarodowym w sporze z najeźdźcą sowieckim. Byłoby nie tylko tragicznym nieporozumieniem, ale miażdżącym ciosem, gdyby ewentualna współpraca AK z bolszewikami tej kompromisowej polityki, zniszczyć miała tę resztkę zysków, gdy już zniszczona została cała stolica, dziesiątki tysięcy istnień polskich i bezcenne skarby narodowe! – Dziś bowiem jest rzeczą bardziej oczywistą niż kiedykolwiek przedtem, że każde nowe powstanie zbrojne na ziemiach polskich, jeżeli reprezentować ma wolę Narodu do bytu niepodległego, skierowane być winno wyłącznie już przeciwko bolszewikom. Widać, choćby z tego krótkiego fragmentu większych rozważań, że Mackiewicz nie potępiał decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. Uważał, że polski rząd na emigracji powinien wykorzystać tę przelaną polską krew w powstaniu w twardych negocjacjach z państwami alianckimi – Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Światowa opinia publiczna obszernie informowała o przebiegu powstania. Zdecydowanie stała po stronie bohaterskich Polaków. Nigdy na pierwszych stronach gazet w czasie wojny nie znalazło się tyle informacji o Polsce, co właśnie wówczas. Brakowało jednak Polsce charyzmatycznego, roztropnego przywódcy - premier Stanisław Mikołajczyk miast domagać się od państw zachodnich – sojuszniczych gwarancji suwerenności i niepodległości RP, zawierał kompromisy ze Stalinem, a jak wyszedł na tych kompromisach – wkrótce pokazał czas. Mackiewicz zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Sowietom bardzo zależało, i to już w roku 1941, na wywołaniu przez Armię Krajową powstania skierowanego przeciwko Niemcom, że prowokowały do walki sowieckie radiostacje, choć z ich skutecznością oddziaływania na polskie społeczeństwo nie należy przesadzać: Od roku 1941 wszystkie radiostacje sowieckie nawoływały naród polski do powstania. Zaczęło się od tego, że sygnałem Moskwy po polsku były słowa: „Polacy! Bijcie mocno! Bijcie bezlitośnie”. Od roku 1942 radiostacja sowiecka im. Tadeusza Kościuszki, która po częściowej ewakuacji Moskwy przeniesiona została do Taszkientu, a podawała się za tajną radiostację polską, w codziennych swych audycjach nadawała „podręcznik sabotażysty i powstańca” na użytek Polaków”. (...) „jeszcze w czerwcu 1944 roku komunistyczna prasa podziemna w Warszawie pisała, że to tylko reakcyjny, prohitlerowski, faszystowski obóz w Polsce wymyślił hasło, że Niemcy są już pobite, żeby odciągnąć masy od powstania... I oto, gdy powstanie wybuchło naprawdę, bolszewicy umyli ręce (...)”. Śniadania z Sowietami Do tematu Powstania Warszawskiego powrócił Józef Mackiewicz w artykule „Powstanie Warszawskie z innej strony” zamieszczonym w londyńskich „Wiadomościach” nr 20 (59) z 1947 roku. Powstaniu Warszawskiemu poświęcano sporo tekstów w pismach emigracyjnych, autor „Drogi donikąd” uważał jednak, że wszystkie teksty nie dotykają sedna sprawy – unikają jednoznacznego stwierdzenia, że Sowieci byli naszym takim samym wrogiem jak Niemcy, że ciągle gdzieś w głowach publicystów tkwi jak drzazga termin „sojusznik naszych sojuszników” na ich określenie. Takie stawianie sprawy uważał za wypaczanie sensu powstania. W artykule opowiada o swoich przeżyciach z Warszawy tuż przed wybuchem powstania. Wyjechał niemal w ostatniej chwili – 31 lipca o godz. dwunastej w południe. Poznał zatem dobrze sytuację na kilkadziesiąt godzin przed godziną „W”. Odwrót armii niemieckiej był w pełnym toku. W ostatnich dniach lipca osiągnął swój punkt szczytowy, a wraz z nim nieuchronny bałagan. (...) Nie było już ani porządku, ani kontroli. W takich warunkach powstanie, które wybuchło dopiero 1 sierpnia po południu, mogło liczyć na zupełny sukces i minimalne straty, co najwyżej w potyczkach z cofającymi się strażami tylnymi. Formalnie, przed światem, Warszawa wyzwolona by była przez wojska polskie, a wkraczającego nowego najeźdźcę powitałby suwerenny sztandar, zatknięty w suwerennej, wolnej stolicy. Otóż tego właśnie bolszewicy chcieli uniknąć za wszelką cenę. Czy można się było spodziewać takiego ich stanowiska? Do pewnego stopnia tak. Na czym więc polegał błąd w rachunku powstańców, który doprowadził do straszliwej katastrofy Warszawy? Nie wiem, czy w ogóle można tu mówić o błędzie w rachunku logicznym. Bo jeżeli można było się spodziewać, że takie stanowisko zajmą Sowiety, niepodobieństwem było przewidzieć bezmiar zaślepionej, zaciętej tępoty Hitlera. Józef Mackiewicz uważał, że dowództwo AK miało prawo sądzić, iż osłabione Niemcy nie zechcą mieć „ogniska powstania na tyłach swego frontu”, a także rozszyfrują zamiary Rokossowskiego stojącego na przedpolach Warszawy. O stawieniu czoła powstańcom mógł zdecydować jedynie maniak Hitler w ataku szału. Wódz III Rzeszy trafnie nazwał powstanie „drugim Katyniem” – to dowodzi, że rozumiał w czyim interesie rzuca duże siły wojska do Warszawy i tłumi zryw Polaków. Mackiewicz nie uważa, by Bór – Komorowski popełnił błąd dając hasło do powstania. Jednak nie zostawia suchej nitki na generale, który w czasie pobytu po roku 1945 w Stanach Zjednoczonych, kilku krajach Europy (...) podkreślał, jak to Polacy wspomagali Armię Czerwoną w akcji, a jej dowódców podejmowali w Polsce śniadaniami i bankietami. Trudno zaprzeczyć, że w tradycji przywykliśmy do innych zwyczajów, które zresztą utrzymane są w większości krajów. Nie zwykło się wrogów podejmować śniadaniami, gdy wkraczają, by odebrać terytorium i niepodległość. Toteż wydaje się, że niejeden cudzoziemiec, mniej zorientowany w subtelnościach politycznych labiryntów Polski, może wyrazić zdziwienie w taki np. sposób: „Skoroście im tak pomagali w opanowaniu własnego kraju i podejmowali śniadaniami na powitanie, dlaczego się skarżycie, że u was pozostali?!”. Po wojnie Józef Mackiewicz nie przyłączył się na emigracji do licznego chóru krytyków samego faktu wszczęcia Powstania Warszawskiego, wielu jednak przywódcom AK, politykom zarzucał brak umiejętności myślenia w interesie narodu, państwa. Miał odwagę kwestionować autorytety – choćby byłego komendanta AK, Tadeusz Bora Komorowskiego. Pisarz nie uznawał milczenia w imię „wyższych racji politycznych”, nie pozwalało mu na to przywiązanie do prawdy. Dariusz Jarosiński
http://www.debata.olsztyn.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=536:jozefa-mackiewicza-rozwaania-o-powstaniu-warszawskim&catid=51:historia&Itemid=101
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz